Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zując piękny profil rzymski, wielkie czarne oczy i smagłą cerę, zabarwioną nieco różem.
— O, Glaukus już powrócił? — spojrzała znacząco na Atenczyka. Sądziłam, że już zapomniał zeszłorocznych przyjaciół.
— Prześliczna Juljo! — odparł Grek. Jowisz czasami użycza nam zapomnienia. Nieubłagana Wenus nigdy.
— A Glauk... nie myśli, kiedy chce powiedzieć grzeczność.
— Głupieje wobec piękności! — odrzekł.
— Mam nadzieję, że ujrzymy was obu wkrótce w wiejskiej willi mego ojca? — rzekła, zwracając się tylko do Klaudjusza.
— Ten dzień naznaczymy białym kamieniem! — skłonił się gracz.
Spuściła zasłonę zwolna. Odchodząc, zatrzymała spojrzenie z ukosa na Glauku. Wyrażało ono zarazem czułości i wyrzut. Młodzi ludzie poszli dalej.
— Jest prawdziwie piękna! — rzekł Glauk po chwili.
— W zeszłym roku mówiłeś to z większym zapałem.
— Bo wówczas mamiłem się, że kamień sztuczny jest naturalny, nie zaś udatnem naśladownictwem... Zresztą wszystkie kobiety są do siebie podobne! — dodał z westchnieniem.
Weszli w ulicę mniej ludną, na końcu której jaśniało łagodnie marszczące się morze. Grek zaproponował towarzyszowi przejście się nad zatoką.
— Z całego serca! — rzekł Klaudjusz. Przypatrzmy się, jak słońce zachodnie igra na falach.
Pompeja była miastem — cackiem, które swemi pałacami, łaźniami, swem forum, cyrkiem i teatrem odbijała w miniaturze potęgę i bogactwo zepsucia olbrzymiej monarchji rzymskiej. Na zwierciadlanych wodach jej zatoki znajdowało się u brzegu mnóstwo