Strona:Dziennik Dolnośląski, 1991, nr 114 (7 marca).djvu/05

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Martenice to już wiosna


ELŻBIETA SOCHA


Bułgarzy to święto obchodzą 1 marca. W tym dniu obdarowują się wzajemnie martenicami, biało-czerwonymi amulecikami. Nieistotne, czy będą to wykonane z włóczki laleczki (koniecznie para „męsko-damska”), czy wydziergane kółeczko-wisiorek, czy bransoletka z naszytymi niebieskimi koralikami bądź takiż diadem - wszystko zależy od inwencji wykonawcy. Ważne są jedynie barwy talizmanu. Noszony przez miesiąc zapewni pomyślność, uchroni przed wszelakim złem, które na człowieka zsyła baba (jak brzmi dosłowna nazwa ludowego święta, baba-marzec to odpowiednik naszej „marzanny”).
Wrocławscy Bułgarzy uczcili tegoroczne martenice połączone ze świętem narodowym (rocznica wyzwolenia spod jarzma tureckiego) w gościnnych progach Towarzystwa Miłośników Wrocławia - w kamieniczce „Małgosia”. Radość uczestników spotkania była jednak połowiczna. Trudno bowiem bawić się, gdy z ojczyzny płynie rozpaczliwe wołanie o pomoc. Bułgarska Unia Sił Demokratycznych informuje o braku nawet podstawowych medykamentów, żywności i opału. Członkowie wrocławskiego oddziału Bułgarskiego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego im. Christo Botewa próbują więc uświadomić wrocławianom, iż obecnie pomoc niezbędna jest już nie tylko Rumunii i Litwie.
Aby społeczeństwo Wrocławia pomogło Bułgarii - mówi Dimczo Angełow, szef miejscowego BSKO - musi ona zaistnieć w świadomości ludzkiej. Próbujemy dokonać tego poprzez popularyzację kultury i sztuki naszego kraju.
Pretekstem zaś są nie tylko święta ludowe. W ubiegłym roku na przykład - podpowiada żona lidera, Anna - zorganizowaliśmy festyn w Parku Południowym i imprezę plenerową w Czernicy.
W piątkowe popołudnie - ze względu na mikre możliwości lokalowe - uczestnicy bawili się wprawdzie w niezbyt licznym gronie, ale za to tradycyjnie już tańcząc przy ludowej muzyce i zajadając smakołyki bułgarskiej kuchni.


Uciążliwy sąsiad

Nie zawsze dobrze jest mieć sąsiada. Wiedzą coś o tym mieszkańcy domów przy ul. Stolarskiej we Wrocławiu. Tu właśnie niezwykle przedsiębiorczy człowiek - p. J. Domagała - od wielu lat prowadzi zakład „Blacharstwo i Mechanika Pojazdowa”. Wszystkie automobile czekają na swój remont na... chodniku. W dobrych chwilach prosperowania zakładu, na trotuarach zaparkowanych jest kilkanaście dwuśladów. Pieszym pozostaje dreptanie po ulicy (szczęściem ruch tam niewielkl), a sąsiadom nadzieja, że wreszcie ktoś położy kres istnieniu ulicznej „stajni” p. Domagały.a


Uniwersytet Wrocławski
Filolog to też dobry zawód

Po raz trzeci w bieżącym roku Uniwersytet Wrocławski umożliwia ewentualnym kandydatom na studentów zapoznanie się z wymaganiami egzaminacyjnymi, tokiem studiów i możliwościami zatrudnienia. W najbliższą niedzielę akcja „Otwarte drzwi” dotyczyć będzie wydziałów: filologia polska (pl. Nankiera 15, Sala Nehringa, g. 9.00), filologia romańska (pl. Nankiera 4, czytelnia, g. 10.30), filologia rosyjska (pl. Nankiera 15, sala 208, g. 12.00), filologia angielska (pl. Nankiera 15, sala 26, g. 13.00), filologia germańska (pl. Nankiera 15, Sala Nehringa, g. 12.00), filologia klasyczna (ul. Szewska 49, sala 221, g. 9.00) i bibliotekoznawstwo (pl. Uniwersytecki 9/13, sala 204, g. 10.30). Każde spotkanie będzie poprzedzone krótkim wykładem akademickim.


Uwaga! Polmozbyt!

Do redakcji przyszedł niezwykle opanowany taksówkarz, by opowiedzieć o swych zmaganiach z firmą państwową „Polmozbyt”, posadowioną przy ul. Powstańców Śląskich. 6 lutego ubiegłego roku wymieniał on tam rozrząd w swym dużym fiacie, na co otrzymał pokwitowanie i zapewnienie, że firma daje roczną gwarancję na ów nieskomplikowany mechanizm.
9 stycznia taksówkarz ustawiając zawory tamże dowiedział się, że powinien czym rychlej wymienić rozrząd, bo lada moment pęknie. Dwa dni później fiat wjeżdża na punkt kontroli, gdzie fachowiec potwierdza usterkę i wypisuje skierowanie. W biurze obsługi klienta taksówkarz otrzymuje komputerowy wydruk, gdzie nazwano rodzaj naprawy i wskazano majstra, do którego trzeba było się zgłosić. Okazało się, że podwładny majstra był zajęty, więc taksówkarz odczekał dwie godziny.
Z niezbędnymi dokumentami naprawiacz poszedł w końcu do magazynu „zapotrzebować” rozrząd, a gdy wrócił oznajmił zdumionemu taksówkarzowi, że nie będzie żadnej wymiany, bo fabryka nie udziela gwarancji na ten cymes. Sam zastępca kierownika (ileż to dywizji trzeba do obsługi jednego skromnego taksówkarza?), inż. Leszek Oliwa, odalił roszczenia naiwnego klienta kreśląc odręcznie na zleceniu powód. Zabrakło tylko nazwania producenta rozrządu po imieniu, bo nie wiadomo, czy za ten kolejny wybryk odpowiedzialny jest Jego Wysokość FSO (jak każdy panujący - poza wszelkimi podejrzeniami) czy też jakiś pomniejszy kontrahent, np. spółdzielenka inwalidów, którym teraz szczególnie ciężko.
Taksówkarz nie ma nawet pretensji o ten głupi przyrząd, który pozwolił raptem na przejechanie 9500 km, ale o cztery zmarnowane godziny w stacji obsługi „Polmozbytu”, gdzie nie wie prawica, co czyni lewica.
Aż strach pomyśleć, co to będzie, gdy po sprywatyzowaniu firma, będąca „ulubieńcem” całej polskiej prasy, okaże się jednak prawicą...(ska)


Archiwum Wschodnie

Krzysztof Popiński, zajmujący się w ramach Archiwum Wschodniego represjami sowieckimi na ziemiach wschodnich II Rzeczypospolitej w okresie czerwca-lipca roku 1941, przygotowuje na czerwiec tego roku wystawę dokumentującą te tragiczne wydarzenia.
W związku z tym prosi wszystkich, którzy dysponują jakimikolwiek informacjami, dokumentami, relacjami czy zdjęciami dotyczącymi tego tematu, o skontaktowanie się listowne na adres:

ul. Litewska 72 m. 1
51-354 Wrocław.



Zebrane z ulicy


Nie kupować na chodniku?

Pół Polski śledzi z zapartym tchem zmagania warszawskiego Don Kichota. Jan Rutkiewicz, burmistrz dzielnicy Warszawa-Śródmieście, postanowił wyplenić z tej części miasta arabsko-azjatycki chwast zwany handlem ulicznym. Porwanie się na coś takiego, to gorzej niż walka z wiatrakami: to jak ucinanie łbów hydrze. Wiadomo - odrastają. Prezydent Wrocławia Bogdan Zdrojewski powinien wiedzieć o tym najlepiej, gdyż parę razy poślizgnął się na podobnej akcji. Jak tydzień długi w paru eksponowanych miejscach w naszym mieście koczują uporczywie watahy handlarzy, mimo zapowiedzi władz, że już wkrótce nastąpi koniec tego procederu.

Właśnie, na ile jest to wymagający zwalczania proceder? Komu szczególnie powinno zależeć na jego zlikwidowaniu? Kto i co na tym zyska, a także, czy ktoś straci?

Naturalnie w całej sprawie idzie przede wszystkim o pieniądze. W wyniku obrotności ulicznych kupców (życzą sobie by nazywano ich kupcami, więc zostańmy przy tym określeniu) pokaźnie kwoty przeciekają przez palce miejskich skarbników. Obecnie dzienna stawka opłaty targowej od każdego kupca obnośnego wynosi 30 tys. zł, ale jest możliwa do wyegzekwowania jedynie wtedy, gdy rzeczony ustawi się na targowisku. We Wrocławiu, poza jednym, wszystkie należą do miasta. Więcej, jedynie wtedy możliwa jest jakakolwiek ewidencja jego obrotu i dochodów, z czego także magistrat winien mieć wymierne korzyści. Rzecz zatem nie w likwidacji zjawiska - argumenty o wyższości Europy nad Azją i Bliskim Wschodem brzmią cokolwiek demagogicznie - ale nadaniu takich form, które zapewniałyby miastu określone korzyści. To, niestety, Zarządowi Miasta nie wychodzi. Na XIX sesji Rady Miejskiej, wiceprezydent Krzysztof Turkowski obwiniał za to policję, która bardzo opieszale zabiera się do usuwania kupców spod DT „Renoma”, czy arkad na Świdnickiej. Zapowiadał też, że miejska służba interwencyjna zrobi to skuteczniej i zapędzi wszystkich chcących handlować na targowiska, gdzie ich miejsce i skąd nikt ich nie będzie usuwać. Nie wierzę, że zapędzi. Odrzućmy tu posądzenia o pojedynczą, czy nawet masową korupcję tych organów. Przyczyna nieskuteczności leży w prawach rynku. Ten handel dawno umarłby naturalną śmiercią, gdyby nie było nań zapotrzebowania. Fakt, że jest ono w jakiejś mierze wymuszane. W mniejszym stopniu atrakcyjną ceną i asortymentem towarów, w większym, natomiast, jego mobilnością. Podam przykład z mojej dzielnicy. Ubiegłego lata istniejące tam aż dwa sklepy spożywcze przeżywały męki prywatyzacji, co trwało parę miesięcy. Przez ten czas regularnie działał w okolicy facet z bagażową syrenką. Skoro świt parkował na chodniku i wystawiał świeże pieczywo oraz inne, codziennie potrzebne, produkty. Zniknął kiedy nowi właściciele sklepów otworzyli ich podwoje. Zapewne znalazł sobie inne osiedle, gdzie handel rozwija się równie „dynamicznie”.

Krzysztof Baranowski