Strona:Dzieje Baśki Murmańskiej.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że nam Gdańsk wkrótce obrócą w drugi Gibraltar. I warto było krew za nich lać na Murmanie!
— Tyś zwłaszcza dużo jej przelał! — odezwał się głos przekąśliwie wątpiący.
— Głupiś. To jest zwrot retoryczny. Mam na sumieniu bądź co bądź dwóch bolszewików, nie licząc tego Anglika, com go sprzątnął przez pomyłkę od jednego strzału, kiedym raz stał na posterunku...
— To ci się chwali, osobliwie ta... pomyłka. Śmierdzi bo śmierdzi ten nasz zaangielszczony, cacany, obiecany Gdańsk!...
Po paru tygodniach pobytu w Modlinie Oddział wraz z nieodłączną Baśką wybrał się do Warszawy, aby się sprezentować przed Naczelnikiem Państwa.
Był to pamiętny dla stolicy dzień. Tłumy wyległy przed Dworzec Wiedeński, by powitać żołnierzy, poprzedzanych wojenną Legendą, jakiej od czasów San-Dominga nie znały polskie dzieje.
Z muzyką na czele, wybijając potężnie trzema stami nóg takt po bruku, niby cepami po klepisku, szedł Baon Murmański ku Placowi Saskiemu. Dzień był pochmurny, grudniowy, lecz żołnierzom twarze jaśniały, niby od słońca: czuli, że są sławni i waleczni, że imponują wszystkim naokół. Rozpierała ich próżność, właściwa żołnierzowi, maszerującemu z orkiestrą wobec tłumu cywilnego i młodych kobiet.
Baśka w poczuciu wagi chwili kroczyła obok Smorgońskiego, nie rozglądając się i niczemu nie dziwiąc, była już bowiem bardzo dobrze wychowaną osobą.
Obok maszerujących szeregów, chodnikami