Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   128   —

Lancelot.  Mówże do niego, ojcze!
Gobbo.  Niech Pan Bóg ześle wszystkie błogosławieństwa na jaśnie wielmożnego pana!
Bassanio.  Dziękuję. Czy masz co do mnie?
Gobbo.  Oto mój syn, jaśnie panie, biedny chłopak —
Lancelot.  Nie biedny chłopak, panie, lecz pachołek bogatego żyda, któryby pragnął, panie, jak to mój ojciec wyspecyfikuje —
Gobbo.  Wielką ma infekcyę, panie, że tak powiem, służyć.
Lancelot.  Krótko mówiąc, służę żydowi, a pragnę, jak to mój ojciec wyspecyfikuje —
Gobbo.  Pan jego i on, z przeproszeniem jaśnie pana, żyją jak pies z kotem.
Lancelot.  Słowem, aby powiedzieć prawdę, żyd mnie pokrzywdził i spowodował, jak to mój ojciec, będąc, jak spodziewam się staruszkiem, jaśnie panu wyruferuje —
Gobbo.  Przyniosłem parę gołąbków, którą chciałbym ofiarować jaśnie panu, a moja prośba —
Lancelot.  Krótko mówiąc, prośba jest w despekcie do mej osoby, jak się jaśnie pan dowie od tego uczciwego staruszka, a choć ja to mówię, choć staruszka, chudego przecie pachołka, mojego ojca.
Bassanio.  Niechże jeden mówi za obu. Czego żądasz?
Lancelot.  Służby u pana.
Gobbo.  To jest defekt naszej prośby.

Bassanio.  Znam ciebie dobrze; masz czego żądałeś.
Szajlok o tobie mówił mi przed chwilą.
Masz u mnie służbę, jeżeli przenosisz
Opuścić żyda bogacza mieszkanie,
A pójść za biednym tak jak ja szlachcicem.

Lancelot.  Stare przysłowie rozdzieliło się dobrze między mojego pana Szajloka, a jaśnie pana: pan ma błogosławieństwo Boże, a on ma dostatek.

Bassanio.  Dobrześ powiedział. Staruszku, idź z synem,
Niech z swoim dawnym pożegna się panem,
A potem śpieszcie do mojego domu.
(Do Służby) Dajcie mu barwę od innych bogatszą.

Lancelot.  Ojcze, wygrana! — Nie, nie mogę znaleźć służby, nie