Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A trwoga często rozsądku jest dzieckiem.
Patrz, twój brat wraca.

(Wchodzi Gwideryusz z głową Klotena).

Gwider.  Ten Kloten był głupcem,
Pustą miał kieskę, grosza w niej nie było.
Sam Alcyd mózgu nie mógłby mu wytłuc,
Bo go nie było. Gdybym tak nie zrobił,
Głupiec ten byłby moją poniósł głowę,
Tak jak ja jego.
Belaryusz.  Ach, co ty zrobiłeś!
Gwider.  Uciąłem głowę pewnego Klotena,
Królowej syna, jak mi sam powiedział.
Nazwał mnie zdrajcą, opryszkiem, przysięgał,
Że własną ręką wszystkich trzech nas pojmą,
Pozbiera głowy z miejsc, gdzie, dzięki Bogu,
Jeszcze nam rosną i na Ludu bramach
Z tryumfem zatknie.
Belaryusz.  Zginęliśmy wszyscy!
Gwider.  Dlaczego, ojcze? Co możemy stracić
Prócz życia, które wydrzeć nam przysięgał?
I czemuż, skoro prawo nas nie broni,
Pozwalać mamy jakiemuś pyszałce,
Żeby nam groził, żeby się stanowił
I naszym sędzią i naszym oprawcą?
Dlategoż miałem prawo uszanować? —
Coście odkryli?
Belaryusz.  Ani żywej duszy;
Musiał mieć jednak straż jaką przy sobie,
Bo choć naturą jego była zmienność
Z jednego złego w drugie wpadać gorsze,
Szaleństwo takby nie było szalone,
Żeby samego sprowadzić tu mogło.
Wprawdzie do dworu przyjść mogła wiadomość,
Że w tej jaskini żyją i polują
Banici, zdolni czoło stawić z czasem.
Na tę wieść — z jego naturą to zgodne —
Może wybuchnął, przysiągł, że nas schwyta,
Lecz niepodobna, by sam tu się ważył;