Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ścierpięż to, jakby zdrajcy jego syny,
Skarane prawa mieczem za morderstwo,
Występnie były przeze mnie zarznięte?
Idźcie, za włosy przywleczcie go do mnie;
Ni wiek ni słowa tarczą mu nie będą.
Za to szyderstwo znajdziesz we mnie kata,
Zdrajco, coś pomógł mi do mej wielkości,
Myśląc, że będziesz Rzymem i mną rządził!

(Wchodzi Emiliusz).

Jakie przynosisz wieści, Emiliuszu?
Emiliusz.  Do broni! Nigdy czas więcej nie naglił.
Got podniósł głowę, niezliczone tłumy
Odważnych, łupu chciwych wojowników
Ciągną do Rzymu pod wodzą Lucyusza,
Syna Tytusa, który zemstą grozi,
Koryolana odnowić chce dzieje.
Saturn.  Waleczny Lucyusz Gotów naczelnikiem?
Dreszcz mnie przechodzi i pochylam głowę,
Jak kwiat od mrozu, jak wśród burzy trawa.
Teraz się zbliża smutków naszych chwila.
Lud pospolity tak kocha go w Rzymie!
Często zwiedzając ulice przebrany,
Słyszałem tłumy po kątach szemrzące,
Że krzywdą było wygnanie Lucyusza,
Którego ujrzeć chcieliby cesarzem.
Tamora.  Czego się lękasz? Miasto masz obronne.
Saturn.  Ale mieszkańców serca są z Lucyuszem,
I bunt podniosą, aby przyjść mu w pomoc.
Tamora.  Bądź dziś cesarzem myślą, jak nazwiskiem.
Czy słońce ćmi się, że w jego promieniach
Kołują stada brzęczących komarów?
I orzeł śpiewać ptaszętom nie broni,
Ani się troszczy, co śpiew ten ma znaczyć,
Wie bowiem dobrze, że swych skrzydeł cieniem
Może te wszystkie uciszyć pisklenia;
Równą masz władzę nad szaloną tłuszczą.
Pokrzep więc ducha! Wiedz bowiem, cesarzu,
Że oczaruję starego Tytusa