Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SCENA III.
Publiczny plac w Rzymie.
(Wchodzą: Tytus, Markus, młody Lucyusz, Publiusz i inni Panowie z łukami. Tytus niesie strzały, na których końcach przytwierdzone są listy).

Tytus.  Bracie, panowie, idźmy! Tędy droga.
Paniczku, pokaż, co za łucznik z ciebie;
A naciągajcie i celujcie dobrze!
Terras Astraea reliquit: pomnijcie,
Że już od dawna odbiegła, uciekła.
Teraz do sprzętów! Wy, mości panowie,
Sieć zarzucicie w głębie oceanu,
A może na dnie morskiem ją znajdziecie;
Lecz tam nie większa niż tu sprawiedliwość.
Ty znów, Publiuszu, i ty, Semproniuszu,
Musicie kopać rydlem i motyką
Aż do samego środka twardej ziemi,
A gdy w królestwie Plutona staniecie,
W mojem imieniu złożycie mu prośbę.
Mówcie: przysyła stary nas Andronik,
Sprawiedliwości i pomocy żąda
Przejęty bólem na niewdzięczność Rzymu.
Ach, Rzymie! ja cię zrobiłem nędzarzem,
Gdy ludu głosy temu wyjednałem,
Co dziś żelazną przycisnął mnie ręką.
A teraz, idźcie; baczność wam zalecam.
Wszystkie mi pilnie przetrząście okręty,
Bo zły ją cesarz gotów tam władować,
A wtedy możem za sprawiedliwością
Świstać, panowie.
Markus.  Czy nie gorzki widok
Takiego męża w takiem obłąkaniu?
Publiusz.  Naszą też świętą jest dziś powinnością
We dnie i w nocy pilnie nad nim czuwać,
Jak można, schlebiać jego przywidzeniom,
Aż czas sprowadzi ulgę i lekarstwo.
Markus.  Niema lekarstwa na jego boleści.