Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sne wady w innych ludziach. Zrób tak, a mam dla ciebie złoto.

Poeta.  Nie traćmy czasu, znaleźć go nam trzeba;
Przeciw nam samym grzechemby to było,
Zapóźno przybyć, gdzie o zysk chodziło.
Malarz.  Nim w głębiach morza słońce się zanurzy,
Znajdź, czego szukasz, boć na to dzień służy.
Tymon  (na str.). Wnet się spotkamy. — Cóż to za bóg, złoto,
Co cześć odbiera w podlejszej świątyni,
Niż chlew, gdzie wieprze karmią się zamknięte!
Ty okręt stroisz, słone sieczesz fale,
Hołd i powagę jednasz niewolnikom!
Cześć więc odbieraj, a twoim wyznawcom
Niech wszystkie plagi służą za koronę!
Czas się pokazać. (Wychodni na scenę).
Poeta.  Witaj nam, Tymonie!
Malarz.  Niegdyś nasz panie!
Tymon.  Dożyłem więc chwili,
W której oglądam dwóch ludzi uczciwych.
Poeta.  Nieraz dobrocią twoją zaszczyceni,
Na wieść, żeś poszedł w jaskiniach się chować,
Od twych najlepszych zdradzony przyjaciół,
Których niewdzięczność — dusze obrzydliwe,
Wszystkie niebieskie bicze nie dość dla was!
Co? ciebie zdradzić!
Ciebie, którego gwiaździsta szlachetność
Dawała wszystkim życie i znaczenie!
Niemy od zgrozy, napróżno słów szukam,
W którebym ubrał i światu pokazał
Potworny ogrom takiej niewdzięczności.
Tymon.  Zostaw ją nagą, łatwiej ją zobaczą.
Ale wy za to waszą uprzejmością
Tem lepiej szpetność ich pokazujecie.
Malarz.  Obaśmy życia odbyli pielgrzymkę
Pod darów twoich życiodajną rosą,
I wdzięczność w naszych zapisali sercach.
Tymon.   O, wiem, wiem dobrze, uczciwi z was ludzie.
Malarz.  Przychodzim nasze służby ofiarować.