Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Głośno się zrzekasz, której łzy wyciska
Śmiech łub lubieźność, nigdy miłosierdzie.
Dziwne to czasy, co płaczą od śmiechu
A nie od płaczu!
Flawiusz.  O, dobry mój panie,
Racz sobie sługę starego przypomnieć,
Boleść mą przyjąć, i póki to starczy,

(Ofiarując mu sakiewkę).

Jak intendenta przy sobie zatrzymać.
Tymon.  Jakto? Więc miałem sługę tak wiernego,
Sprawiedliwego, pełnego litości?
To mi już resztę rozumu odbierze.
Pokaż oblicze. Zaprawdę, z niewiasty
Człek ten się rodził.
Przebaczcie, wiecznie sprawiedliwe bogi,
Bezwyjątkowy mój gniew przeciw ludziom!
Wyznaję, jeden uczciwy jest człowiek,
Jeden, nie więcej, zrozumcie mnie dobrze,
A ten jedyny uczciwiec — jest sługą. —
Chciałbym ród cały ludzki nienawidzić,
Lecz tyś się jeden odkupił; prócz ciebie,
Przeklinam wszystkich!
Większa uczciwość w tobie, niźli rozum.
Gdybyś mnie zdradził, gdybyś po mnie deptał,
Prędzejbyś, sądzę, nową znalazł służbę;
Do nowych panów niejeden się drapie
Po karku dawnych. Lecz powiedz mi szczerze,
Bo muszę wątpić, mimo oczywistość,
Czy twej dobroci, subtelną rachubą,
Nie dajesz czasem na lichwiarski procent,
Wzorem bogacza, co rozsyła dary,
A czeka w zamian dwadzieścia za jeden?
Flawiusz.  Niestety, panie, do twojego serca
Za późno teraz podejrzenie wbiega!
Przy ucztach była pora na wątpienie:
Gdy szczęście zniknie, wchodzi podejrzenie.
Bóg widzi, szczerą przynoszę ci miłość,
Poszanowanie twej szlachetnej duszy,