Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 8.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już na tonącym stoimy pokładzie,
Szum wichrów słyszym, które nas rozgonią
Po nieskończonym oceanie życia.
Flawiusz.  Moim ostatkiem rozdzielę się z wami;
A gdziebądźkolwiek spotkamy się znowu,
Tymona pamięć przyjaźń koleżeńską
Niech w nas zachowa; potrząsając głową,
Jakby na jego fortuny pogrzebie,
Powiedzmy; „lepsze widzieliśmy czasy“.
Nadstawcie ręce, każdy coś dostanie.

(Rozdaje im pieniądze).

Ni słowa więcej: żegnam was jak braci,
Idziem ubodzy, lecz w smutek bogaci.

(Wychodzą Sługi).

Ach, ileż cierpień chwała nam przynosi!
I któżby nie chciał bogactwa się wyrzec,
Co go prowadzi do nędzy i wzgardy?
Ktoby zwodniczej pragnął jeszcze chwały,
Życia, gdzie przyjaźń jest tylko marzeniem?
Ktoby przepychu chciał malowanego
I malowanych jak on przyjacieli?
Biedny mój panie, zgubą twoją było
Dobre twe serce. O, jak rzadki człowiek,
Którego głównym grzechem zbytnia dobroć!
Ktoby śmiał teraz być na pół tak dobrym,
Gdy właśnie dobroć, która tworzy bóstwo,
Pędzi człowieka w boleść i ubóstwo?
Błogosławiony byłeś, drogi panie,
Abyś przekleństwo uczuł tem boleśniej,
Bogaty, żebyś nędzę lepiej poznał;
Twoja fortuna cierpień twych sprawczynią.
Biedny! Siedlisko potwornych przyjaciół
Z wściekłością rzucił, nic z sobą nie uniósł,
Czemby potrzeby życia zaspokoić.
Pośpieszę za nim, może go wynajdę.
Jakem mu dotąd służył wiernie, długo,
Póki mam szeląg, będę jego sługą.

(Wychodzi).