Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 7.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   252   —

Z dawnam natury tajemnice śledził,
A własną pracą i mędrców powagą
Na służbę moją zdołałem obrócić
Błogosławione naciągi, ukryte
W żyłach kamieni, metali i roślin.
Mogę tłómaczyć, jak czasem natura
Nieład sprowadza, jak potem go leczy,
A to mi żywszą, czystszą daje rozkosz,
Niż gdybym łaknął za chwiejnym honorem,
Lub skarb zamykał mój w workach jedwabnych
Na korzyść głupców i na śmierci radość.
2 Szlach.  Twe miłosierdzie rozlało się, panie,
Na cały Efez; tysiące też ludzi
Uratowanych przez ciebie, twojemi
Mienią się teraz, panie, stworzeniami.
Ale nietylko twa mądrość, twa praca,
Lecz i szkatuła twa zawsze otwarta
Cerymonowi zbudowały pomnik
Chwały tak wiecznej, że nigdy czas żaden —

(Wchodzi dwóch Sług ze skrzynią).

Sługa.  Dobrze, tu ją złóżmy.
Cerymon.  Co to takiego?
Sługa.  Morze tę skrzynię na brzeg wyrzuciło,
Pewno rozbitej nawy jakiej resztkę.
Cerymon.  Tu ją postawcie; co to jest, zobaczmy.
2 Szlach.  To coś jak trumna.
Cerymon.  Cobądż to być może,
Dziwnie to ciężkie. Odbijcie co prędzej.
Jeśli żołądek morski przeciążony
Złotem, to dobrze zrobiła fortuna,
Że nam je wypluć burzą przymusiła.
2 Szlach.  Zgadzam się na to.
Cerymon.  Patrzcie, jak jest szczelnie
Smołą zalana i utkana skrzynia!
Czy wyrzuciło ją morze?
Sługa.  O, panie,
Nigdym większego nie widział bałwana,
Niż ten, co nam ją cisnął na wybrzeże.