Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   84   —

O wszystkich ranach za Rzym odebranych
Menen.  Dość tego, skończmy!
Sycyn.  Pragnąłem gorąco.
Aby jak zaczął, ziemi swojej służył,
Nie przeciął węzła, który tak szlachetnie
Sam wrprzód zawiązał.
Brutus.  Ja równie pragnąłem.
Wolumnia.  Równie pragnąłeś? Ty podszczułeś motłoch,
Koty, tak zdolne sąd o nim wydawać,
Jak ja o świętych nieba tajemnicach,
Których Bóg nie chciał ziemi tej odsłonić.
Brutus.  Proszę cię, idźmy!
Wolumnia.  Możesz teraz odejść.
Ciesz się; pięknego dokonałeś dzieła!
Lecz słuchaj wprzódy! Jak szczyt Kapitolu
Nad dachem nędznej góruje lepianki,
Tak syn mój, tej tu matrony małżonek,
Któregoś wygnał, nad wami góruje.
Brutus.  Pięknie, przedziwnie! Żegnamy was teraz.
Sycyn.  Mamyż harcować z niewiastą, co jawnie
Straciła rozum?
Wolumnia.  Weź modły me z sobą:
Bodaj bogowie nie mieli nic robić,
Jak wykonywać wszystkie me przekleństwa!

(Wychodzą Trybuni).

Gdybym ich mogła choć raz na dzień spotkać,
Lżejby mi było na sercu i duszy!
Menen.  Ostre mu prawdy słowa powiedziałaś,
Nie bez przyczyny. — Chcesz ze mną wieczerzać?
Wolumnia.  Gniew moją strawą; krwią moją się kai-mię,
I na tej strawie głodem się zamorzę. —
Idźmy! Zapomnij o niewieścich szlochach,
Jak ja, w twym gniewie po twej bolej stracie,
Na wzór Junony. Idźmy!
Menen.  Co za hańba!

(Wychodzą).