Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   67   —

Brutus.  Bierzcie go, prowadźcie!
Menen.  Kto jest szlachcicem, czy stary czy miody,
Niech Marcyuszowi śpieszy ku pomocy.
Obywatele.  Hejże na zdrajcę! Śmierć buntownikowi!

(Śród szermierki Trybuni, Edyle i Lud odparci).

Menen.  Wracaj do domu, lub wszystko zgubione!
2 Senator.  Idź, idź co prędzej!
Kominiusz.  Trzymajmy się mężnie,
Bo mamy tylu przyjaciół co wrogów.
Menen.  Ach, czy do tego przyjść musi?
1 Senator.  Broń Boże!
Wracaj do domu, zacny przyjacielu,
Nam zostaw sprawy tej załagodzenie.
Menen.  Spólna to rana, wszystkim nam dolega,
I sam wyleczyć jej nie będziesz w stanie.
Oddal się, błagam!
Kominiusz.  Konsulu, idź z nami!
Koryolan.  Barbarzyńcami bodaj tylko byli!
(Lecz są, są nimi, choć to rzymski pomiot),
Nie Rzymianami, bo i nie są nimi,
Choć w Kapitolu lęgli się przysionkach.
Menen.  Oddal się, przyjdzie odwetu godzina.
Słusznego gniewu nie zdradzaj językiem.
Koryolan.  Czterdziestu takich rozbiłbym w potrzebie.
Menen.  Jabym na siebie wziął smycz dwóch najlepszych,
Tak, dwóch trybunów.
Kominiusz.  Dziś przemoc zbyt wielka,
A chcieć podpierać dom upadający,
To nie odwaga, ale jest szaleństwo.
Oddal się, zanim motłoch tu powróci,
Bo jego wściekłość, niby wzdęte wody,
Zrywają groblę, która je poprzednio
W klubach trzymała.
Menen.  Oddal się, powtarzam!
Ja tu spróbuję, czy rozum mój zdoła
Zrobić co z ludźmi, którzy go nie mają.
Dziurę tę gwałtem musimy załatać
Jakiejbądź farby szmatą.