Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   43   —

Herold.  Hola! z drogi!
Koryolan  (do matki i żony). Dajcie mi ręce. Nim w progach domowych
Głowę ukryję, dobrych patrycyuszów
Odwiedzieć muszę, bo oprócz pozdrowień
Nowe zaszczyty od nich otrzymałem.
Wolumnia.  Dożyłam chwili, w której się spełniły
Moje życzenia, marzeń mych budowy.
Na jednem tylko zbywa ci, nie wątpię,
Że i to wkrótce nasz Rzym ci przysądzi.
Koryolan.  Wierzaj mi, matko, wolę być ich sługą
Wedle mej własnej, niżli nimi rządzić
Wedle ich myśli.
Kominiusz.  Marsz, do Kapitolu!

(Odgłos trąb i bębnów. Wychodzą w tym samym porządku. Zostają dwaj Trybuni).

Brutus.  Wszystkie języki o nim tylko mówią;
Kaprawe oczy biorą okulary,
Żeby go dojrzeć; świegotliwa mamka,
Głucha, choć dziecko wrzeszczy w niebogłosy,
Bo zachwycona klaszcze mu w pochodzie,
I pomywaczka na szczernioną szyję
Na gwałt zarzuca chustę najpiękniejszą,
Na mur się drapie, by chwilę go ujrzeć.
Tłumy się duszą w sklepach, szopach, oknach,
Na dachach siedzą wszystkich stanów ludzie,
Wszyscy łakomi, jakby go zobaczyć.
Rzadko widziani zwykle Flaminowie
Tłoczą się między tłumem zadyszani,
By lada miejsce wśród motłochu znaleźć.
Śmiało na Feba całunki palące
Nasze matrony narażają lica,
Na których lilie z różami bój toczą.
Co za ruch! rzekłbyś, że bóg nieznajomy
Który go wiedzie, w ludzkie jego ciało
Wkradł się tajemnie, by mu wdzięku dodać.
Sycyn.  Nie wątpię, będzie wybrany konsulem.
Brutus.  A wtedy godność nasza spać niech idzie.
Sycyn.  Do końca roku, nowej swej godności,