Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   27   —

I z miastem calem sam mierzyć się musi.
Larcyusz.  Szlachetny żołnierz, który swoim hartem
Przechodzi nawet nieczułe żelazo,
Stoi niezgięty, kiedy ono pryska!
Dzielny Marcyuszu, odbiegli cię twoi!
Karbunkuł ciała twojego wielkości
Mniej jest kosztownym od ciebie klejnotem.
Byłeś żołnierzem po Katona myśli,
Groźnym nietylko przez szabli twej cięcie,
Lecz twe spojrzenie, twój głos piorunowy
Budziły drżenie w twych nieprzyjaciołach,
Jakby się w febrze cała trzęsła ziemia.

(Wychodzi Marcyusz skrwawiony, ścigany przez nieprzyjaciela).

1 Żołnierz.  Patrzcie!
Larcyusz.  To Marcyusz! Idźmy go ocalić,
Lub gińmy razem!

(Bitwa; wszyscy wdzierają się do miasta).


SCENA V.
Ulica w Koryolach.
(Wchodzi kilku rzymskich Żołnierzy z łupami).

1 Żołnierz.  Poniosę to do Rzymu.
2 Żołnierz.  A ja to.
3 Żołnierz.  A niech cię morowe powietrze! Myślałem, że to srebro.

(Wrzawa bitwy trwa ciągle w odległości. — Wchodzą: Marcyusz i Tytus Larcyusz z trębaczem).

Marcyusz.  Patrz na rabusi, którzy swe godziny
Cenią na drachmę złamaną! Poduszki,
Stare żelastwo, łyżki ołowiane,
Odzież, którąby razem z właścicielem
Sam kat pogrzebał, wszystko to pakują
Przed końcem bitwy podli niewolnicy.
Bodaj przepadli! Czy słyszysz tę wrzawę?
Tam wódz nasz walczy; na pomoc mu spieszmy!
Tam duszy mojej nienawiść, Aufidiusz,
Morduje Rzymian; więc, dzielny Tytusie,