Koryolan. Bądźcie spokojne — za chwilę — lecz wprzódy
Musimy wprzódy czarę zgody spełnić.
Lepsze świadectwo od słów poniesiecie:
Warunki, moją stwierdzone pieczęcią.
Idźmy! Niewiasty, za wasze usługi
Rzym wam zbudować powinien świątynię.
Italii całej miecze sprzymierzone
Takich warunków zyskaćby nie mogły. (Wychodzą).
Menen. Czy widzisz tamten narożnik Kapitolu? tamten węgielny kamień?
Sycyn. Doskonale. Cóż z tego?
Menen. Jeżeli potrafisz poruszyć go z miejsca twoim małym palcem, to możesz mieć trochę nadziei, że matrony rzymskie, a w szczególności jego matka, potrafią u niego co wyprosić. Ale raz jeszcze powtarzam, niema co się łudzić; gardła nasze skazane czekają tylko na egzekucyę.
Sycyn. Czy podobna, aby tak krótki przeciąg czasu mógł do tego stopnia zmienić naturę człowieka?
Menen. Wielka jest różnica między poczwarką a motylem, a przecie motyl był poczwarką. Marcyusz ten wyrósł z człowieka na smoka, ma skrzydła, jest czemś więcej niż pełzającem żyjątkiem.
Sycyn. Kochał swoją matkę z całego serca.
Menen. I mnie też kochał; ale teraz nie więcej sobie przypomina swoją matkę, jak koń ośmioletni swoją. Cierpkość jego oblicza skwasiłaby dojrzałe winogrona. Gdy się przechadza, jest jak wojenna kusza; na każdy krok drży ziemia. On zdolny przebić pancerz spojrzeniem; głos jego jak dzwon pogrzebny, a każde jego hem! jest taranem. Siedzi w swoim majestacie, jak