Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   115   —
(Kobiety dają znak Koryolanowi).

Koryolan.  Bądźcie spokojne — za chwilę — lecz wprzódy
Musimy wprzódy czarę zgody spełnić.
Lepsze świadectwo od słów poniesiecie:
Warunki, moją stwierdzone pieczęcią.
Idźmy! Niewiasty, za wasze usługi
Rzym wam zbudować powinien świątynię.
Italii całej miecze sprzymierzone
Takich warunków zyskaćby nie mogły. (Wychodzą).


SCENA VI.
Rzym. Plac publiczny.
(Wchodzą: Meneniusz i Sycyniusz)

Menen.  Czy widzisz tamten narożnik Kapitolu? tamten węgielny kamień?
Sycyn.  Doskonale. Cóż z tego?
Menen.  Jeżeli potrafisz poruszyć go z miejsca twoim małym palcem, to możesz mieć trochę nadziei, że matrony rzymskie, a w szczególności jego matka, potrafią u niego co wyprosić. Ale raz jeszcze powtarzam, niema co się łudzić; gardła nasze skazane czekają tylko na egzekucyę.
Sycyn.  Czy podobna, aby tak krótki przeciąg czasu mógł do tego stopnia zmienić naturę człowieka?
Menen.  Wielka jest różnica między poczwarką a motylem, a przecie motyl był poczwarką. Marcyusz ten wyrósł z człowieka na smoka, ma skrzydła, jest czemś więcej niż pełzającem żyjątkiem.
Sycyn.  Kochał swoją matkę z całego serca.
Menen.  I mnie też kochał; ale teraz nie więcej sobie przypomina swoją matkę, jak koń ośmioletni swoją. Cierpkość jego oblicza skwasiłaby dojrzałe winogrona. Gdy się przechadza, jest jak wojenna kusza; na każdy krok drży ziemia. On zdolny przebić pancerz spojrzeniem; głos jego jak dzwon pogrzebny, a każde jego hem! jest taranem. Siedzi w swoim majestacie, jak