Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   100   —

By prawdą było, co niby ich trwoży.
Idźcie do domów, a nie traćcie serca.
1 Obyw.  Niech się bogowie nad nami zmiłują!

Dalej, mości panowie, wracajmy do domów. Ja zawsze mówiłem, żeśmy źle robili, kiedyśmy go banitowali.
2 Obyw.  Tak mówiliśmy wszyscy. Lecz idźmy, wracajmy do domów. (Wychodzą Obywatele).

Brutus.  Wszystkie te wieści nie są mi po myśli.
Sycyn.  I mnie nie cieszą.
Brutus.  Lecz idźmy na radę.
Mojej fortuny oddałbym połowę,
Żeby to wszystko kłamstwem tylko było.
Sycyn.  Śpieszmy się, czas już iść do Kapitolu. (Wychodzą).


SCENA VII.
Obóz w blizkości Rzymu.
(Wchodzą: Aufidiusz i jego Porucznik).

Aufidiusz.  Do Rzymianina czy wciąż lud się zbiega?
Poruczn.  Pojąć nie mogę, jakie są w nim czary;
Lecz imię jego dla twoich żołnierzy
Jest i modlitwą nim do stołu siędą,
Śród uczty rozmów jedynym przedmiotem,
I dziękczynieniem, gdy uczta się skończy.
Na sławę twoją, nawet między twymi,
Cień jakiś upadł.
Aufidiusz.  Niema dzisiaj rady,
Albobym musiał takich użyć środków,
Któreby nasze plany skoślawiły.
On ze mną dzisiaj większą dumę zdradza,
Niż mogłem myśleć, gdym z serca go przyjął.
Ale naturze swojej wierny został;
Przebaczam, czego nie mogę naprawić.
Poruczn.  Wolałbym jednak, dla twojej godności,
Żebyś z nim wspólnie dowództwa nie dzielił,
Lecz, albo wszystkiem wyłącznie kierował,