Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   208   —

twarde serca? (Do Edgara) Ciebie, panie, biorę na jednego z moich stu rycerzy; tylko mi się nie podoba krój twojego stroju; powiesz mi, że to ubiór perski? zmień go przecie.

Kent.  Teraz, mój panie, spocznij tu na chwilę.
Król Lear.  Nie róbcie hałasu, nie róbcie hałasu; zasuńcie firanki.
Tak, tak! Pójdziemy wieczerzać z porankiem.
Błazen.  A ja pójdę do łóżka o południu. (Wraca Gloucester).
Gloucest.  Mów, przyjacielu, gdzie jest król a pan mój?
Kent.  Tu, lecz go nie budź, rozum mu się zbłąkał.
Gloucest.  Na twych go rękach unieś, przyjacielu,
Bom tu na życie jego odkrył spisek.
Czeka przed drzwiami gotowa lektyka,
Nieś go do Dover, a tam, przyjacielu,
Znajdziesz przyjęcie dobre i opiekę.
Śpiesz się, bo jeśli stracisz pół godziny,
Jego i twoja i jego obrońców
Śmierć niezawodna. Unieś go natychmiast,
A ja ci drogę ratunku pokażę.
Kent.  Znękana bólem śpi teraz natura.
Sen będzie może balsamem twych zmysłów,
Które uleczyć trudniej może będzie,
Gdy raz sposobna przeminie godzina.
(Do Błazna) I ty nam pomóż twego unieść pana,
Nie możesz zostać tutaj.
Gloucest.  Dalej w drogę!

(Wychodzą: Kent, Gloucester i Błazen, unosząc króla Leara).

Edgar.  Gdy lepsi od nas razem cierpią z nami,
Ciosy boleści mniej czujemy sami;
Najboleśniejsze samotne są płacze,
Gdy wszystko wkoło śmieje się i skacze;
Łatwiej tam dusza skargi swe uciszy,
Gdzie widzi smutków swoich towarzyszy;
Trosk własnych brzemię jak cięży mi mało,
Kiedy pod równem gnie się króla ciało!
Ojciec mój dla mnie, czem dla niego dzieci.
Uciekaj, Tomku, a gdy dzień zaświeci,
W którym potwarcze zbić potrafisz słowo,