Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   167   —

Których mi dłużej znosić niepodobna.
Myślałam długo, że raz uprzedzony
Sam nadużyciom tym położysz tamę,
Lecz z żalem widzę, że słowem i czynem
Sług twoich gwałty zdajesz się pochwalać,
A pobłażaniem we złem ich utwierdzać.
Gdyby tak było, ten błąd byłby godny
Słusznej nagany, naprawy niezwłocznej;
Co nam ogólne dobro nakazuje,
W twych może oczach obrazą się zdaje,
Lecz, coby dawniej mogło być obrazą,
Konieczność nazwie dzisiaj roztropnością.
Błazen.  Bo, jak wiesz, wujaszku,
Tak długo kukułkę karmiła wróblica,
Aż mamkę zjadła wychowanica.
A w tem zgasła świeca i zostaliśmy w ciemności.
Król Lear.  Jestżeś ty moją córką?
Goneril.  Pragnę, byś użył swojego rozsądku,
A masz go dosyć, pragnę, byś się wyrzekł
Wybryków, które od pewnego czasu
Twój dawny dobry zmieniły charakter.

Błazen.  Czy nie pozna osieł, kiedy wóz ciągnie konia? Nuże, osiełku! kocham cię.

Król Lear.  Zna tu kto Leara? Ja Learem nie jestem;
Czy Lear tak chodzi, lub czy Lear tak mówi?
Gdzie oczy jego? Lub stępiały zmysły,
Lub rozum jego zasnął letargicznie.
Śpię ja, czy czuwam? Nie, to być nie może!
Powiedz mi, kim ja jestem?
Błazen.  Leara cieniem.

Król Lear.  Chciałbym się o tem z pewnością dowiedzieć, bo wedle świadectwa zmysłów i rozumu mógłbym mylnie przypuścić, że miałem córki —

Błazen.  Które chcą zrobić z ciebie posłusznego ojca.
Król Lear.  Jak się nazywasz, piękna pani?
Goneril.  To zapytanie godne, żeby w parze
Iść z wybrykami zwykłymi ci teraz,
Lecz, proszę, zechciej myśl moją zrozumieć;