Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 4.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   160   —

com widział i co słyszałem, łagodząc tylko rzeczy, o ile można, bo nic ci dać nie potrafi dokładnego obrazu groźnej rzeczywistości. Proszę cię, oddal się.
Edgar.  Czy zobaczę cię wkrótce?

Edmund.  Licz na moje usługi w tej sprawie. (Wychodzi Edgar).
Zbyt łatwowierny ojciec, brat szlachetny,
Którego serce podstępom tak obce,
Że nie jest zdolny innych podejrzywać.
Jak łatwo głupią osiodłać uczciwość!
Widzę dokładnie cały bieg tej sprawy.
Których ród nie dał, dowcip da mi niwy:
Do moich celów nie ma drogi krzywej (wychodzi).


SCENA III.
Sala w pałacu księcia Albany.
(Wchodzą: Goneril i Oswald).

Goneril.  Czy prawda, że mój ojciec uderzył mojego dworzanina za to, że łajał jego błazna?
Oswald.  Prawda, pani.

Goneril.  We dnie i w nocy krzywdzi mnie, co chwila
Jakichś się nowych dopuszcza wybryków,
Które porządek domu wywracają.
Ale nie myślę dłużej togo znosić.
Jego rycerze co dzień niesforniejsi,
On sam o lada fraszkę nas strofuje.
Nie chcę go widzieć, gdy z łowów powróci,
A zapytany, powiedz, żem jest chora.
Gdybyś się trochę w twej służbie zaniedbał,
Dobrzebyś zrobił: za wszystko odpowiem.

(Słychać rogi za sceną).

Oswald.  Już wraca, pani, słyszę odgłos rogów.
Goneril.  Ty i dworzanie byle zbyć mu służcie,
Bo pragnę, żeby skargę na was zaniósł.
Jeśli mu pobyt u nas nie po myśli,
Niech jedzie do mej siostry; wiem ja dobrze,
Że tam, jak tutaj, równy znajdzie opór.