Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   67   —

Głębiej, niż sonda kiedybądż dosięgła.

(Uroczysta muzyka. — Wchodzi Aryel, za nim Alonso z gestami obłąkanego, prowadzony przez Gonzala, za nimi Sebastyan i Antonio w tej samej postawie, prowadzeni przez Adryana i Franciska. Wszyscy wstępują w koło zakreślone przez Prospera i stoją w niem zaczarowani. Prospero patrząc na nich mówi):

Prospero.  Niech słodkie pieśni, ten lekarz najlepszy
Dla chorej duszy, niech twój mózg uzdrowią
Co teraz w czaszce wre bezużyteczny.
Stójcie kamienni, czar bowiem was trzyma.
Święty Gonzalo, mężu cnoty pełny,
I moje oczy, za twoich ócz śladem,
Łez krople ronią. Czar znika powoli,
A jak poranek za nocą się skrada,
I ciemność topi, tak myśl wracająca
Zaczyna zganiać chmury odurzenia,
Co jasny rozum jak w płaszcz owinęły.
Dobry Gonzalo, zbawco mój prawdziwy,
Wierny wassalu dla twojego pana,
Wszystkie twe cnoty, słowem i uczynkiem,
W naszej ojczyźnie szczodrze ci zapłacę.
A ty, Alonso, byłeś bez litości
Dla mnie i córki; w okrutnym zamachu
Twój brat był działań twoich podżegaczem, —
Sebastyanie, cierpisz teraz za to.
Tobie, mój bracie, z jednej krwi i ciała,
Coś z piersi wygnał sumienie, naturę,
Aby nasycić żądzę panowania,
Tobie, co chciałeś wraz z Sebastyanem —
(Patrz, jak okrutne cierpi za to męki)
Twojego króla dziko zamordować,
Choć wyrodnemu, wszystko dziś przebaczam. —
Wiedza ich ciągle jak fala się wzdyma,
A blizki przypływ niedługo wypełni
Mętne, błotniste rozumu ich brzegi.
Choć patrzą na mnie, żaden mnie nie poznał.
Śpiesz Aryelu, przynieś mi z mej celi
Miecz i kapelusz, niech się im pokażę