Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   277   —

Dziewczyny w szkole dają sobie miana,
Które ich uczuć szczerym są wyrazem.
Lucyo.  Tak jest, to Julia.
Izabella.  Niech ją więc zaślubi.
Lucyo.  W tem cała trudność. Jest temu dni kilka,
Jak książę w dziwny oddalił się sposób.
Dawał nadzieje kilku młodym panom,
I mnie w ich liczbie, władzy i urzędów,
Aż my tu dzisiaj słyszymy od ludzi,
Dla których niema tajemnicy stanu,
Że obietnica ta była odległa
O nieskończoność od jego zamiarów.
Na jego miejscu z całą jego władzą
Stoi Angelo, mąż, w którego żyłach
Zamiast krwi płynie tylko śnieg stopiony;
On nigdy nie czuł zmysłowości żądła,
Postem i pracą, na duszy swej korzyść,
Przytępia ostrze natury popędów.
Żeby przestraszyć swawolę, co z dawna
Przed groźnem prawem igrała bezkarnie,
Jak przed lwem myszy, on odkopał prawo,
Które twojego brata śmiercią karze;
Na jego mocy do turmy go wtrącił,
A dla przykładu, chce bez miłosierdzia
Całą surowość jego na nim spełnić.
Ostatni promień nadziei nam zgaśnie,
Jeśli nie zdołasz tkliwą twoją prośbą
Wzruszyć Angela; w tym mnie właśnie celu
Brat twój przysyła.
Izabella.  Czy pewno nastaje
Na jego życie?
Lucyo.  Już wyrok nań wydał,
A jak słyszałem, rozkaz egzekucyi
Był wyprawiony.
Izabella.  O, ja nieszczęśliwa!
Cóż ja dla niego zrobić będę w stanie?
Lucyo.  Próbuj sił swoich.
Izabella.  Sił moich? Niestety!