Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   152   —

prosił na cielęcą głowę i kapłona; jeśli tego kapłona nie rozbiorę, jak należy, powiedz, że mój nóż niewart szeląga. Czy przypadkiem nie znajdę tam i dudka?
Benedyk.  Dowcip twój kłusuje, może ci się przyda do biegu.
Don Pedro.  A ja ci powtórzę, jak niedawnymi czasy Beatryx twój dowcip zachwalała. Powiedziałem jej, że masz dowcip delikatny; „prawda“ odrzekła, „delikatny i malutki“. Nie, zawołałem, wielki dowcip; „to prawda“, mówi ona „ogromne, ciężkie dowcipisko“. Nie, nie, dobry dowcip; „nie przeczę“, odpowiada, „nie pokrzywdzi nikogo“. A przytem, pan to mądry, powiedziałem, „a przedewszystkiem roztropny“ odpowiedziała. Prócz tego, posiada języki, mówię; „o tem nie wątpię wcale“, wykrzyknęła, „bo przysięgę daną mi w poniedziałek wieczór odprzysiągł we wtorek rano; naturalnie, posiada przynajmniej dwa języki“. I tak przez całą godzinę przekrzywiała twoje przymioty, aż nakoniec skonkludowała westchnieniem, że niema milszego nad ciebie człowieka w całych Włoszech.
Klaudyo.  Poczem rozpłakała się serdecznie i dodała: „ale to mi wszystko jedno“.
Don Pedro.  To prawda, a oprócz tego wyznała, że gdyby go nie nienawidziła śmiertelnie, toby go kochać musiała szalenie. Wszystko to słyszeliśmy z ust córki starego Leonata.
Klaudyo.  Wszystko, wszystko, a w dodatku jeszcze: „Bóg go widział, gdy się skrył w ogrodzie“.
Don Pedro.  Ale kiedyż to wsadzimy rogi dzikiego byka na czułą głowę Benedyka.
Klaudyo.  I wypiszemy wielkiemi literami na dole: Tu mieszka żonaty Benedyk?
Benedyk.  Do zobaczenia, dzieciuchu! Znasz moje myśli. Zostawiam cię teraz twojemu świegotliwemu humorowi. Dowcip twój, na szczęście, jak szabla junaka śwista, lecz nie rani. Mości książę, dziękuję ci za wszelką okazaną mi dobroć; ale od tej chwili muszę się pozbawić zaszczytu twojego towarzystwa. Brat twój bękart uciekł z Messyny; zabiliście do spółki słodkie