Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   105   —

który z nią tańczył, powiedział jej, że ją ciężko pokrzywdziłeś.
Benedyk.  To ona pomiatała mną jak ostatnim; pniakby tego nie wytrzymał. Dąb z jednym zielonym liściem na wierzchołku, ofuknąłby się. Maska nawet moja zaczęła do życia przychodzić i z nią się borukać. Powiedziała mi, nie myśląc, że do mnie mówi, że byłem błaznem książęcym, nudniejszym od wielkich roztopów. Szyderstwo za szyderstwem z taką miotała na mnie zręcznością, że stałem jak trusia przy celu, do którego strzela cała armia. Sztylety z ust jej wychodzą, każde jej słowo przebija. Gdyby jej oddech tak był jadowity jak jej wyrazy, ani podobna byłoby żyć w jej sąsiedztwie; zaraziłaby powietrze do północnego bieguna. Nie chciałbym jej za żonę, choćby miała w posagu wszystko, co posiadał Adam przed grzechem. Onaby zmusiła Herkulesa do obracania rożna i do połupania własnej maczugi na szczypy. Lecz dosyć tego; nie mówmy o niej. To furya piekielna w wielkiej toalecie. Dałby Bóg, żeby ją jaki mędrek zażegnał, bo póki ona jest na ziemi, łatwiej znaleźć pokój w piekle niż tu w kaplicy, i ludzie gotowi grzeszyć naumyślnie, żeby się tam dostać co prędzej. Niepokój, zgroza i zamieszanie idą za jej śladem. (Wchodzą: Klaudyo, Beatryx, Leonato i Hero).
Don Pedro.  Patrz, to ona.
Benedyk.  Czy nie raczy wasza łaskawość wysłać mnie w służbowych interesach na koniec świata? Gotów jestem za lada sprawą pośpieszyć do antypodów; pójdę ci po piórko do zębów na ostatnie krańce Azyi; przyniosę ci dokładną miarę stopy księdza Jana, albo włos z brody wielkiego Chana; podejmę się poselstwa do Pigmejczyków, wszystkiego raczej niż wytrzymać trzy słowa rozmowy z tą harpią. Czy nie masz żadnych dla mnie zleceń, mości książę?
Don Pedro.  Żadnych; pragnę jedynie twojego przyjemnego towarzystwa.