Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   56   —

aby twoje serce oczyścić jak wątrobę barana, żeby w niem nie zostało i plamki miłości.
Orlando.  Nie myślę, żeby uleczyć mnie to mogło.
Rozalinda.  Uleczy cię niezawodnie i nazywaj mnie tylko Rozalindą, przychodź co dzień do mojej chatki i praw mi oświadczenia miłosne.
Orlando.  Jeśli tylko o to chodzi, na moją miłość, przystaję. Gdzie twoja chatka?
Rozalinda.  Chodź ze mną, a pokażę ci: po drodze powiesz mi, w której stronie lasu twoje mieszkanie. Czy chcesz pójść ze mną?
Orlando.  Z całego serca, dobry młodzieńcze.
Rozalinda.  Przedewszystkiem nazywaj mnię Rozalindą. Dalej, siostro, w drogę z nami. (Wychodzą).

SCENA III.
Las Ardeński.
(Probierczyk, Odrej i Jakób w odległości, przysłuchuje się).

Probiercz.  Tylko prędzej, Oderko! zgonię twoje kozy, Oderko; czy zawsze jestem twoim mężulkiem, Oderko? Czy podobają ci się zawsze moje proste rysy?
Odrej.  Twoje rysy? Chryste Panie! jakie rysy?
Probiercz.  Jestem tu z tobą i między twojemi kózkami, jak niegdyś najfantastyczniejszy poeta Owidyusz między kozakami.
Jakób  (na str.). Nauka w takiej czuprynie, to gorzej, niż Jowisz pod słomianą strzechą.
Probiercz.  Kiedy słuchacz naszych wierszy nie rozumie, a rozum, to bystre dziecko, naszego nie podtrzymuje dowcipu, to nas bardziej z nóg zbija, niż wielki rachunek na małym świstku. Pragnąłbym, wyznaję, aby cię bogowie stworzyli byli poetyczną.
Odrej.  Poetyczną? Co się to znaczy? czy to co uczciwego w uczynku i słowie? czy to co prawdziwego?
Probiercz.  Prawdziwego? ani okruszyny; bo najprawdziwsza poezya, to największe kłamstwo; a że kochankowie