Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zamiarem jego, w nagrodę prac waszych,
Ściąć wasze głowy; na to przysiągł Delfin,
Za nim ja, liczne dworskich panów koło,
W Saint-Edmund’s-Bury, klęcząc przy ołtarzu,
Na którym chwilę pierwej przysięgliśmy
Przyjaźń i wieczną miłość dla was chować.
Salisbury.  Czy to być może? Jak temu uwierzyć?
Melun.  Czy hydnej śmierci nie mam przed oczyma?
Z krwią mego życia ucieka ostatek.
Jestem jak z wosku lepiona figura,
Pod wpływem ognia szybko topniejąca.
Na cóżbym z wami używał obłudy,
Gdy mi już na nic przydać się nie może?
Na cobym kłamał, skoro to jest prawdą,
Że umrzeć muszę, by żyć potem prawdą?
Powtarzam jeszcze, jeśli Ludwik wygra,
Krzywoprzysięzcą będzie, jeśli jutro
Źrenice wasze wschód słońca zobaczą.
Ale tej nocy, której mglisty oddech
Już się nad tarczą dymi gorejącą
Dzienną podróżą znużonego słońca,
Tej nocy, zdradą wydartym żywotem
Występnej zdrady zapłacicie karę,
Byle z pomocą waszą wygrał Ludwik.
Pozdrówcie w mojem imieniu Huberta;
Moja dlań przyjaźń i myśl, że w mych żyłach
Płynie angielska krew mego pradziada,
Moje sumienie do wyznań tych skłania.
Wy, za nagrodę, raczcie mnie stąd unieść,
Od bitwy zgiełku i wrzawy opodal,
Bym mógł w pokoju zebrać resztki myśli,
I wśród pobożnych rozmyślań i modlitw
Wyzionąć duszę z śmiertelnego ciała.
Salisbury.  Wierzę ci. Niechaj zginę, jeśli teraz
Nie chwycę chętnie dobrej sposobności,
By się wycofać z występnej ucieczki,
A zostawiając, jak morze w odpływie,
Gwałtowne ruchy fali rozdąsanej,