Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I tubym nawet był, gdyby nie trwoga,
Że mój stryj większą chce mi krzywdę zrobić;
On się mnie boi, ja się jego boję.
Mojaż to wina, żem Godfryda synem?
Ah, nie, nie moja. Bógby dał, Hubercie,
Żebym był synem twym, tybyś mnie kochał.
Hubert   (na stronie) Gdybym z nim dłużej mówił, jego szczebiot
Umarłą litość w sercu mojem wskrzesi.
Lepiej więc wszystko coprędzej ukończyć.
Artur.  Czyś słaby dzisiaj? Bo wyglądasz blado.
Przyznam się, chciałbym żebyś trochę cierpiał,
Abym noc całą mógł przy tobie czuwać.
Ty mnie nie kochasz, jak ja kocham ciebie.
Hubert.  Serce me jego słowa podbijają (daje mu papier).
Czytaj, Arturze. (Na stronie) Precz stąd, głupie krople,
Czyżbyście srogość chciały stąd wygonić?
Czas wszystko skończyć, lub postanowienie
We łzach niewieścich z ócz moich wypłynie.
(Głośno) Nie możesz czytać? Czy pismo nie piękne?
Artur.  Zbyt tylko piękne dla tak szpetnej treści.
Musisz mi oczy wypalić żelazem?
Hubert.  Muszę, mój chłopcze.
Artur.  I zrobisz?
Hubert.  I zrobię.
Artur.  Miałżebyś serce? Gdyś na głowę cierpiał,
Ścisnąłem twoje skronie moją chustką
Księżniczki ręką dla mnie haftowaną,
I nigdym o jej zwrot się nie dopomniał.
W nocy trzymałem twą głowę na ręku,
A wierny, jak są godzinie minuty,
Rozweselałem długie cierpień chwile.
Co ci? pytałem; gdzie największa boleść?
Powiedz mi, czem ci ulgę przynieść mogę?
Gdzie syn żebraka zasnąłby spokojnie,
Jednego słowa miłości nie wyrzekł,
Książęce dziecko ty miałeś za stróża.
Lecz może myślisz, że to chytrość była,
Że była tylko udaniem ta miłość;