Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aby podobnym zostać ci straszydłem.
Przyjdź! wyszczerz zęby, za uśmiech to wezmę,
Pieścić się z tobą jak żona twa będę!
Kochanko nędzy, przybądź!
Król Filip.  Ukój żale,
Piękna rozpaczy!
Konstan.  Nie, nie, nie ukoję
Póki oddycham. Bodaj mój był język
W piorunu gębie! Światembym wstrząsnęła,
Ze snu zbudziła szkielet ten okrutny
Nie zdolny słyszeć jęczenia kobiety,
Gardzący matki i wdowy wezwaniem.
Pandulf.  Pani, to krzyk jest szaleństwa, nie smutku.
Konstan.  Nie jesteś świętym, gdy mnie tak szkalujesz.
Nie ja szalona: to mój włos wydzieram;
Jestem Konstancya, wdowa po Gotfrydzie,
Matka Artura, którego straciłam.
Nie ja szalona; ach, gdybym nią była!
Możebym wtedy siebie zapomniała;
Ileżbym smutków zapomniała razem!
Ucz mnie mądrości, jak szaloną zostać,
A będziesz za to kanonizowany!
Póki mam rozum, póki smutek czuję,
Zdrowy mój rozum podsuwa mi myśli,
Jak się wyzwolić z moich mogę smutków,
I wszystko skończyć żelazem lub stryczkiem.
Szalona, mego zabiłabym syna,
Albo myślała, że tylko był lalką.
Ja nie szalona, ach, zbyt tylko dobrze
Wszystkich utrapień moich czuję żądło.
Król Filip.  Podwiąż twe sploty. Jaką miłość widzę
W tym jasnych włosów jej bogatym pęku!
Gdziekolwiek srebrna jej łez padnie kropla,
Dziesięć tysięcy lgnie do niej przyjaciół,
Aby z nią razem gorzkie dzielić smutki;
Jak nierozdzielni, wierni kochankowie
Silniej związani łańcuchem nieszczęścia.