Ssąc sobie zęby, do mego fircyka
W ten mówię sposób: — „Mości dobrodzieju,
(Przody wygodnie opierając łokcie)
Chciałbym zapytać...“ — tu kładę pytanie.
Za niem odpowiedź, jakby z katechizmu:
„O panie, jestem na twoje rozkazy,
Bo jestem twoim uniżonym sługą“.
— „Nie, mości panie, jam jest raczej twoim“.
I znów odpowiedź nim przyszło pytanie;
Komplementami przecina rozmowę,
Prawi o Alpach i o Apeninach,
O Pireneach i o rzece Padzie,
Aż i wieczerzy nadeszła godzina.
To ja nazywam dobrem towarzystwem,
Wysokolotnej duszy mojej godnem,
A ten jest tylko bękartem swych czasów,
(Którym ja wiecznie chcąc nie chcąc zostanę),
Który nie idzie za swych czasów modą,
Nie tylko w ruchach i przyzwyczajeniach,
W zewnętrznych formach i kroju odzienia,
Lecz z głębi serca nie jest sączyć zdolny
Słodkiej dla zębów obecnego czasu
Trucizny kłamstwa. Chcę się jej nauczyć,
Nie żeby zwodzić, lecz ujść oszukaństwa,
Co mnie na szczeblach drabiny tej czeka,
Po której myślę drapać się do góry. —
Cóż to za pani w podróżnej odzieży
Tak śpiesznie pędzi? Czyliż nie ma męża,
Któryby przed nią w róg podjął się dmuchać.
To moja matka! — Cóż to, dobra pani,
Z takim pośpiechem na dwór cię sprowadza?
Lady Faul. Gdzie ten niewolnik, powiedz, gdzie jest brat twój,
Co na mój honor zażarcie poluje?
Bękart. Syn sir Roberta starego, brat Robert?
Potężny człowiek, drugi olbrzym Kolbrand?
Więc tak za synem sir Roberta gonisz?
Lady Faul. Syn sir Roberta! ha, dziecko wyrodne,