Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Douglas.  To wieść jest najgorsza
Z wszystkich poprzednich.
Worcest.  Prawda, dźwięk ma zimny.
Hotspur.  Ile królewskie może liczyć wojsko?
Worcest.  Jakie trzydzieści tysięcy.
Hotspur.  Przypuśćmy,
Ze ma czterdzieści; choć na mego ojca,
Na Glendowera choć już nie czekamy,
Dość sił na wielką potrzebę tu mamy.
Dzień sądny blizko; czas stawić im czoło;
Gdy ginąć trzeba, to gińmy wesoło.
Douglas.  Nie mów o śmierci, bo przez sześć miesięcy
Z jej się pogróżek śmieję i nic więcej. (Wychodzą).

SCENA II.
Publiczny gościniec niedaleko Coventry.
(Wchodzą: Falslaff i Bardolf).

Falstaff.  Pobiegnij przodem do Coventry i kup mi tam butelkę kseresu. Żołnierze nasi przeciągną przez miasto; musimy tej nocy stanąć w Sutton-Colfield.
Bardolf.  Proszę o pieniądze, kapitanie.
Falstaff.  Załóż za mnie, załóż za mnie.
Bardolf.  Butelka kosztuje anioła.
Falstaff.  Jeśli kosztuje anioła, to weź go za fatygę; a jeśli kosztuje dwadzieścia, zabierz wszystkie dwadzieścia; odpowiadam za pieniądze. Powiedz mojemu porucznikowi Peto, żeby się ze mną zeszedł na przedmieściu.
Bardolf.  Nie omieszkam, kapitanie. Bądźcie zdrowi (wychodzi).
Falstaff.  Jeśli mnie nie wstyd moich żołnierzy, to jestem marynowaną płotką. Piekielniem nadużył królewskiej branki. Za stu pięćdziesięciu żołnierzy dostałem trzysta i coś funtów. Nie brałem, jak uczciwych gospodarzy i gospodarskich synów; wywiady wałem się o zaręczonych kawalerach, którym już wyszło dwie zapowiedzi, o ciepłych tchórzach, którym tak się chce słuchać bębna jak ryków dyabła, których odgłos karabina bardziej trwoży niż ranną kurę lub przestrze-