Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na przeciwnika swojego pogląda,
Widokiem jego syty, przepełniony.
I ty, Henryku, na tę wbiegłeś drogę,
Twe przywileje straciłeś książęce
W motłochu śmieciach; nie znajdziesz też oka
Nie znudzonego twym ciągłym widokiem,
Tylko me częściej pragnie cię oglądać,
Bo i dziś nawet, mimo mojej woli,
Przez głupią czułość, ślepe na twe wady.
Ks. Henr.  Na przyszłość, trzykroć miłościwy panie,
Wierzaj mi, będę więcej samym sobą.
Król Henr.  Jakim dziś jesteś, był podówczas Ryszard,
Gdym w Ravenspurghu z Francyi wylądował;
Jakim ja wtedy, takim Percy dzisiaj;
A na me berło, na moje zbawienie,
Do tronu Anglii lepszy on ma tytuł
Niźli ty, cieniu dziedzica korony;
Bo on, bez prawa, bez pozoru prawa,
Tłumami zbrojnych zalał nasze pola,
Lwiej paszczy stawia nieulękłe czoło,
A choć nie więcej jak ty latom dłużny,
Podeszłych lordów, wielebnych biskupów
Na plac morderczych prowadzi zapasów.
Jakiejże chwały nieśmiertelne żniwo
Zebrał już w boju przeciw Douglasowi,
Którego czyny, gorące napady,
Którego imię w stu bitwach wsławione
Pierwszym go z wszystkich zrobiły żołnierzy,
Dały mu tytuł pierwszego rycerza
Po wszystkich ziemiach wiary chrześcijańskiej.
Trzykroć ten Hotspur, nowy Mars w pieluchach,
To dziecię-żołnierz, wielkiego Douglasa
Na głowę pobił, raz w niewolę pojmał,
Wolność mu wrócił, skojarzył z nim przyjaźń,
Tak, że zuchwałym dziś wyzwania głosem,
Tronu mojego wstrząsa podwaliny.
A ty, co na to? Percy, Northumberland,
I arcybiskup wielebny Yorku,