Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

On, tocząc koniem to w prawo, to w lewo,
Z odkrytą głową niżej końskiej szyi,
Dzięki, powtarzał, dzięki wam, rodacy!
I tak się zwolna posuwał ulicą.
Księżna.  A biedny Ryszard gdzie pod tę był porę?
York.  Jak na teatrze wszystkich widzów oczy,
Gdy ulubiony oddali się aktor,
Na wchodzącego obojętnie patrzą,
Pewni, że zacznie nudne paplać słowa,
Z równą, a może i większą pogardą
Tłum na Ryszarda z ukosa spoglądał.
Nikt nie wykrzyknął: zachowaj go Boże!
Nikt go uczciwem nie powitał słowem;
Na świętą głowę rzucano mu śmiecie,
Które on z cichą otrząsał boleścią.
Uśmiech na twarzy jego ze łzą walczył,
Znak cierpliwości jego i strapienia;
I gdyby pan Bóg, w sądach niezgłębionych,
Na twardy kamień ludzkich serc nie zmienił,
Na łzyby wszystkie musiały się stopić,
I barbarzyńca nad nimby zapłakał.
Lecz niepojęte ludziom sądy boże,
I w cichej musim przyjąć je pokorze.
Dzisiaj Bolingbroke królem mym i panem,
Przysiągłem, będę wiernym mu poddanym.

(Wchodzi Aumerle).

Księżna.  To syn mój Aumerle.
York.  Był kiedyś Aumerlem,
Ale za wierną dla Ryszarda przyjaźń
Tytuł ten stracił, i od dzisiaj, pani,
Tylko Rutlandem musisz go nazywać.
Jestem rękojmią jego w parlamencie
Za wierną służbę nowemu królowi.
Księżna.  Witaj, mój synu! Jakie dziś fijołki
Zielone wiosny nowej stroją łono?
Aumerle.  Ani wiem, pani, ani wiedzieć pragnę;
Bóg widzi, wszystko jest mi obojętne.
York.  W tej nowej wiośnie roztropność ci radzę,