Dźwięku tej głupiej, szalonej rozpusty
Do uczciwego mego domu. Słyszysz?
Na kij Jakóba przysięgam, że nie mam
Żadnej ochoty do biesiadowania:
Tylko gwałt sobie czynię.
Idź waść naprzód;
Powiedz, że przyjdę.
Lancelot. Idę naprzód, panie.
Stań jednak panna w oknie, mimo tego,
Bo się tu zjawi ktoś o zmroku;
Wart, żeby przed nim nie kryć wzroku.
Szylok. Co ci tam prawił do ucha ten hultaj
Z rodu Hagary? hę!
Jessyka. Powiedział tylko:
Bądź panna zdrowa; nic więcej.
Szylok. Ten urwis
Jest w gruncie nie tak zły, ale obżartuch,
Ślimak do pracy i skłonny do spania,
Jak świszcz. Nie trzymam trutniów w moim ulu,
Dlategom też go odprawił, tem chętniej,
Że poszedł w służbę do kogoś takiego,
Komu dopomódz nie omieszka pewnie
Do wypróżnienia pożyczonych worków.
Nuże, Jessyko, idź do domu. Może
Wrócę za chwilę. Zrób tak, jakem kazał;
A drzwi zarygluj. Zamknięta rzecz, święta:
Dobry gospodarz zawsze to pamięta.
Jessyka. Bądź zdrów!
Jeśli mnie szczęście nie łudzi zdradziecko,
Nie mam już ojca, tyś utracił dziecko.