Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
269
AKT TRZECI. SCENA SZÓSTA

Głód nam przyprawi ubogą biesiadę.
Po trudach chrapie się i na kamieniu,
Podczas gdy gnuśnym puch nawet za twardy,
Bądź pozdrowiony ubożuchny domku,
Co sam się strzeżesz.
Gwideryusz. Z nóg upadam prawie.
Arwiragus. I mnie brak sił już, głosu wszakże nie brak.
Gwideryusz. Trochę zimnego mięsiwa jest w grocie;
Dobre i to, nim pieczeń się uskwarzy.
Belaryusz (zaglądając do wnętrza jaskini). Stójcie! Myślałbym, że to elf się zjawił,
Jeśliby „ktos“ ten nie raczył się właśnie
Naszem mięsiwem.
Gwideryusz. Co powiadasz, ojcze?
Belaryusz. Na bogów, anioł! A jeśli nie anioł,
To chyba obraz cudowny! Popatrzcie:
Bóstwo w chłopięcych kształtach!

(Z jaskini wychodzi Imogena).

Imogena. Zacni panowie, nie krzywdźcie mnie, proszę.
Wchodząc, wołałem, z tym szczerym zamiarem,
By kupić lub wyżebrać to, co wziąłem.
Bóg świadkiem, jam nie złodziej; nic nie skradłbym,
Choćbyście złotem wysypali ziemię.
Oto pieniądze za strawę, na stole
Byłbym je złożył, głód mój nasyciwszy,
I byłbym jeszcze pomodlił się za was.
Gwideryusz. Pieniądze, chłopcze?
Arwiragus. Zanim je przyjmiemy,
Niechaj wprzód stanie się błotem i złoto
I srebro wszystkie; jak już jest niem zresztą,
Cenne jedynie dla tych, których Bogiem
Błoto.
Imogena. Ach, wy się gniewacie, jak widzę.
Gdy chęć wam przyjdzie zgładzić mnie za winę,
Wiedzcie, że zginę, choć jej nie spełniłem.
Belaryusz. Gdzie idziesz?
Imogena. Do Milfordu...
Gwideryusz. Twe nazwisko?