Przejdź do zawartości

Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
251
AKT TRZECI. SCENA DRUGA.

Co za fałszywy Włoch (o, umią oni
Zatruwać ręką i językiem) zdołał
Tak łatwo zaufanie twe ogłupić?
Niewierna? Stokroć nie! Za wierność chyba,
Bardziej podobna do wzniosłej bogini,
Niźli do zwykłej kobiety — dziś znosi
Burze, co żelazną cnotę pobić zdolne.
O, panie, stoisz dziś swym charakterem
Tak nisko wobec niej, jak przedtem stałeś
Swoją godnością. Co? Miałbym ją zgładzić?
W imię miłości i wierności, którą
Jako twój sługa ślubowałem? Zabić,
Przelać jej krew — gdy to zwiesz wierną służbą,
Bodajbym nigdy nie był wiernym sługą.
Jakże wyglądać muszę, skoro sądzą,
Ze zdolny jestem spełnić coś takiego.

(Czyta:)

„Zrób to. Sposobność poda ci jej rozkaz
Po moim liście“. Oh, przeklęte pismo,
Czarne, jak ten atrament; bez uczucia,
Współwinny sprzysiężenia, chociaż z wierzchu
Wyglądasz tak niewinnie. — Cyt! To ona!

(Wchodzi Imogena).

Niezdatny jestem do tego rzemiosła.
Imogena. I cóż nowego, Pisanio?
Pisanio. Oto jest list od mego pana, księżno.
Imogena. Od twego pana? Mój pan?... Leonatus?
Co za astronom byłby ten, kto znałby
Gwiazdy, jak ja znam owe pismo.
Przyszłość nie byłaby dlań tajemnicą.
Dajcie, bogowie, by ten list mi mówił
O szczęściu, zdrowiu, o miłości męża;
Nie o rozłące jednak, co go boli.
Lekiem ból bywa, i w tym jest też razie;
Bo wzmacnia miłość — niechże się pogodzi
Mój mąż ze wszystkiem, byle nie z tem jednenu
Nie bierz mi za złe, wosku, a wy bądźcie
Błogosławione, pszczoły, których dziełem
Ten zamek słodkich tajemnic. Kochanek,
A biedny dłużnik prośbę szlą odmienną