Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. IX.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
136
TROILUS I KRESYDA.

Agamemnon. Gdzie Achilles?
Patroklus. U siebie; ale czegoś nieswój, panie!
Agamemnon. Powiedz, że-m przyszedł tu w własnej osobie.
Choć złajał naszych posłów, rezygnując
Z czci nam należnej, chcemy go odwiedzić.
Oświadcz mu to wyraźnie, by nie mniemał,
Ze praw nie znamy, nam przysługujących,
Ze poniżamy się sami.
Patroklus. Oświadczę!

(Wychodzi).

Ulisses. Widzieliśmy go: stał przed swym namiotem.
On nie jest chory.

Ajaks. Oh, i jak jeszcze! Choruje przecie na lwa; pycha rozsadza mu serce. Jeśli chcecie delikatnie wyrazić się o nim, nazwijcie to melancholią; głową jednak ręczę, że to pycha. Ale czem się on tak pyszni, czem? Żeby nam raz wyjaśnił. Słóweczko, władzco!

(Bierze Agamemnona na stronę).

Nestor. Co stało się Ajaksowi, że tak zajadle nań szczeka?
Ulisses. Achilles zdmuchnął mu z przed nosa błazna?
Nestor. Kogo? Tersytesa?
Ulisses. Właśnie jego.
Nestor. Gotowo Ajaksowi zamurować usta, bo zginął mu jedyny argument.
Ulisses. Otóż nie. Przekonacie się, że jego argumentem jest ten, który wszedł w posiadanie jego argumentu: Achilles.
Nestor. Nic nie szkodzi: Lepiej nam z ich frakcyą, niż z ich akcyą. Swoją drogą nie lada musiał to być sojusz, mógł rozejść się z powodu błazna.
Ulisses. Nic dziwnego. Przyjaźń nie zawiązaną pod znakiem przyjaźni, byle głupiec potrafi obalić. Otóż wraca Patroklus.

(Wchodzi Patroklus).

Nestor. Achillesa z nim nie ma.