Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Meneniusz.Odejdź,
Błagamy ciebie, nie przelewaj w usta
Sprawiedliwego gniewu twego, jedna
Chwila zaciąga dług względem następnych.
Koryolan. Na innym gruncie zgniótłbym ich czterdziestu.
Meneniusz. Ja sam najtęższych dwóch wziąłbym na siebie,
Choćby tych łotrów trybunów.
Kominiusz.Lecz teraz
Liczba nad wszelką miarę jest nierówną,
A męstwo zmienia się w istne szaleństwo,
Gdy chce walący się budynek wspierać.
Chcesz-że tu czekać na powrót motłochu,
Którego wściekłość wybuchnie niebawem
Jak woda w biegu wstrzymana i przerwie
Dotychczasowe swe tamy?
Meneniusz.Idź, proszę,
Spróbuję, czy mój stary dowcip znajdzie
Odbyt u ludzi niezdolnych nim zgrzeszyć,
Trzeba nam zatkać tę dziurę gałganem
Jakiejbądź barwy.
Kominiusz.Wysłuchaj próśb naszych,
Daj się nakłonić.
Koryolan.Idźmyż więc.

(Wychodzą Koryolan, Kominiusz i inni).

Pierwszy patrycyusz.Ten człowiek
Zniweczył sobie przyszłość.
Meneniusz.Jego umysł
Jest za szlachetny dla naszego świata.
Nie schlebiłby on Neptunowi, choćby
Mu szło o trójnóg, ani Jowiszowi
Za wszystkie jego gromy. Jego serce
Jest w ustach; co się pocznie w jego piersi,
To jego język wnet musi urodzić,
Będąc zaś zdjęty gniewem, zapomina,
Że kiedykolwiek słyszał miano śmierci.
Będziemy mieli sęk nielada!

(Zgiełk zewnątrz).

Drugi patrycyusz.Radbym,
Żeby już byli w łóżku!