Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
239
AKT PIERWSZY. SCENA CZWARTA.

Lepid. Przecież, złe narowy
Wspaniałych zalet zatrzeć w nim nie mogą;
Te drobne skazy, to jak mgły na niebie,
Jaśniejsze wśród pomroku; ze krwi raczej
Niż z własnej woli; bez poprawy może,
Lecz nie bez wiedzy.
Cezar. Umiesz mu pobłażać,
Bo, dajmy na to, jeśli mu przystoi,
Targnąwszy się na łoże Ptolemeja,
Królestwem żart opłacić; z niewolnikiem
W gospodzie usiąść, pić do upadłego;
W południe bruki zbijać, lub szermierzyć
Z cuchnącą zgrają: jeśli to uczciwie,
(A dziwnie rzadką musi mieć przyrodę,
Kto duszy tem nie splami) nasz tryumwir
Wymówki nie ma, skoro my znosimy
Płochości jego brzemię. Niech po trudzie
Swobodne chwile spędza w śród rozkoszy,
Niestrawność, rwanie kości mu wystarczą
Na słuszną karę; lecz ten czas marnować,
Co dźwiękiem trąb go budzi, równie głośnym
Jak wzgląd na wspólne dobro — to wrystępne,
To jak ów uczeń, już świadomy złego,
A zrywający wśród szalonej uczty
Kwiat swej młodości.

(Posłaniec wchodzi).

Lepid. Pewnie coś z obozu.
Posłaniec. Rozkazy już spełnione; co godzina,
Wszechwładny Cezar będzie mieć wiadomość
Od wojska. Pompej ma przeważną flotę
I snać ma miłość wielu z tych, dla których
Oktawiusz był postrachem: do przystani
Niechętnych tłum się zbiega, głos powszechny
Skrzywdzonym go mianuje.
Cezar. Nic dziwnego.
Uczymy się od najdawniejszych czasów,
Że kto przy władzy, miłość wnet postrada;
Kto zaś upadnie, chociaż jej niegodny,
Znów staje się najmilszym. Tłum chwiejący,
To jak te błędne zioła na strumieniu,