Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
212
JULIUSZ CEZAR.

Antoniusz U was złośliwe ciosy w parze chodzą
Z dobremi słowy, świadczy o tem rana,
Którąście w łonie Cezara otwarli,
Wołając: Żyj, żyj, Cezarze!
Kasyusz. Co twoje ciosy mogą, Antoniuszu,
Nikt jeszcze nie wie, ale słowa twoje
Niebezpiecznemi są dla pszczół hyblejskich,
Kradną im bowiem miód.
Antoniusz. Ale nie żądła.
Brutus. I owszem, i głos, bo ty im odjąłeś
Możność brzęczenia, Marku Antoniuszu,
I mądrze grozisz pierwej, nim ukąsisz.
Antoniusz. Nędznicy! wyście tak nie uczynili,
Gdy wasze nędzne sztylety zaszczękły
W piersiach Cezara, wyście wyszczerzyli
Zęby jak małpy, jak psy się łasili,
Jak niewolnicy pełzali, całując
Nogi Cezara, nim przeklęty Kaska,
Jak wściekły brytan na kark mu się rzucił.
Nędzni pochlebcy!
Kasyusz. Pochlebcy! Brutusie,
Twoja to wina. Nie byłby nam dzisiaj
Ten jadowity język tak nabluźnił,
Gdyby Kasyusza głos miał był przewagę.
Oktawiusz. Dalej do rzeczy! Jeżeli spór słowny
Potem okrywa nas, w sporze bojowym
Czerwieńsze krople niebawem wystąpią.
Patrzcie!
Oto dobywam miecz przeciw spiskowym.
Kiedyż, myślicie, miecz ten spocznie w pochwie
Nie prędzej, bogi świadkami, aż każda
Z dwudziestu dwóch ran Cezara zostanie
Z pełna pomszczoną, lub aż drugi Cezar
W ślady pierwszego zarzezany padnie
Ofiarą zdrajców.
Brutus. Nie bój się, Cezarze,
Nie zginiesz ty z rąk zdrajców, chyba żeś ich
Z sobą sprowadził.
Oktawiusz. Tak tuszę, nie mojem
Jest przeznaczeniem paść z Brutusa ręki.