Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mu powiedzieli: „Oszczędź Rzym“, podobnąż
Niesprawiedliwość by mu wyrządzili,
Jak ci, co jego ściągnęli nienawiść,
I okazaliby się przez to jego
Nieprzyjaciółmi.
Meneniusz.Niestety, to prawda!
Gdybym go widział podpalającego
Mój dom, nie miałbym czoła mu powiedzieć
„Folguj“. — Pięknieście nas wykierowali,
Trzymając z stekiem partaczowi Piękneście
Spartali dzieło!
Kominiusz.Wyście to przywiedli
Rzym o wstrząśnienie, któremu zaradzić
Niepodobieństwem jest prawie.
Trybunowie.Nie mówcie,
Że to my.
Meneniusz. Nie wy! któż więc? Może senat?
Myśmy sprzyjali mu, ale jak bydło
Rozbrataliśmy szlachetność z szlachectwem,
Ustąpiwszy wam i dawszy go z miasta
Wysykać waszym szczekaczom.
Kominiusz.Zawyją
Oni wnet za nim. Tullus Aufidyusz,
Pierwszy mąż po nim, słucha jego skinień,
Jak gdyby jego był podwładnym. Rozpacz
Jedyną tarczą jest, jedyną siłą,
Jaką im możem przeciwstawić.

(Wchodzi gromada obywateli).

Meneniusz.Oto
Szanowna gawiedź. —Aufidyusz jest tedy
Z nim razem? — Wyście to zapowietrzyli
Rzym, podrzucając swoje przepocone,
Plugawe czapki, wtenczas gdy Koryolan
Szedł na wygnanie. Zbliża się on teraz,
A każdy włos tych, co mu towarzyszą,
Biczem jest na was. Ilu niedołęgów
Rzucało czapki, tylu głąbów gardłem
Zapłaci za głos, co im wyszedł z gardła,
Niema, co mówić; chociażby nas wszystkich
Spalił na węgiel, jeszczeby miał słuszność.