Strona:Dzieła Wiliama Szekspira T. II.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wiary niż tobie, szlachetny Marcyuszu.
Pozwól mi objąć ramieniem to ciało,
O które tylekroć razy miotałem
Sękatą moją maczuga, aż trzaski
Lecące w górę zaćmiewały księżyc.
Oto, rękojeść miecza obejmując,
Zobowiązuję się równie żarliwym
Współzawodnikiem twoim być w przyjaźni,
Jak mnie nim w boju znajdowałeś, kiedym
Zajrząc ci sławy, występował na harc
Doświadczać twego męstwa. Wiedz nasamprzód,
Żem kochał dziewkę, którąm wziął za żonę,
Żaden miłośnik nie wzdychał serdeczniej;
Lecz teraz widząc tu ciebie, cny mężu,
Radośniej skacze m i serce niż wówczas,
Kiedym małżonkę moją po raz pierwszy
Ujrzał wchodzącą w me progi. Tak, Marsie!
A teraz, dowiedz się, żeśmy na nowo
Zebrali siły. Zakładałem sobie
Raz jeszcze zmierzyć się z tobą i albo,
Tobie odrąbać tarczę od ramienia,
Albo dać sobie odciąć ramię. Tyś mnie
Dwanaście razy pokonał, za każdym
Co noc marzyłem o spotkaniach z tobą,
Stałeś przedemną we śnie, walczyliśmy,
Gruchotaliśmy sobie wzajem hełmy,
Chwytaliśmy się oburącz za gardło,
I przebudzałem się martwy z rozpaczy,
Że to był sen tylko. O! tak, Marcyuszu,
Choćbyśmy żadnych zajść nie mieli z Rzymem,
Żadnych do niego uraz, za to jedno,
Że ciebie wygnał, wielki bohaterze,
Podnieślibyśmy całą naszą ludność
Od lat dwunastu do siedemdziesięciu,
I jako wrzący potok wlelibyśmy
Żar wojny w wnętrze niewdzięcznego kraju.
Pójdź, pójdź i w dowód przyjacielskich uczuć
Uściśnij ręce naszym senatorom,
Którzy mnie przyszli pożegnać; nie później
Bowiem jak jutro zamierzam się rzucić