Strona:Dzieła M. T. Cycerona tłum. Rykaczewski t. 2 Mowy.djvu/505

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Wystąpił problem z korektą tej strony.
MOWA
ZA PUBLIUSZEM SEXTIUSZEM.

I. Jeżeli kto dawniej dziwił się, sędziowie, że w tak potężnej Rzeczypospolitej, w tak dostojnem państwie, niewielu było odważnych i wielkomyślnych obywateli, którzyby śmieli narazić się na niebezpieczeństwo za jej całość i wolność powszechna; to teraz hardziej dziwić się będzie* kiedy zaledwie zobaczy jakiego dzielnego i dobrze myślącego obywatela w mnóstwie ludzi lękliwych, lub więcej o siebie jak o Rzeczpospolito dbających. Nie przywodząc na pamięć przygód każdego w szczególności, możecie jednym rzutem oka objąć tych, którzy pospołu z senatem i ze wszystkimi zacnymi ludźmi obaloną Rzeczpospolite podźwignęli, i od łotrów domowych ją uwolnili. Widzicie ich pogrążonych w smutku, okrytych żałobą, pociąganych do sądu, gdzie o gardło, o cześć, o prawa obywatelskie, o majątki, o dzieci, rozprawiać się muszą: gdy tymczasem ci, którzy wszystkie prawa bozkie i ludzkie zgwałcili, wywrócili, zmieszali, podeptali, nie tylko z rzeźką i wesołą twarzą uwijają się przed wami, ale jeszcze najdzielniejszym i najlepszym obywatelom radzi zgubę gotują, o siebie nic się nie boją. Wiele jest w tem rzeczy niegodnych, ale ta najnieznośniejsza, że już nie przez swoich hajdamaków, nie przez łotrów i hołyszów, ale za pomocą waszą, za pomocą najcnotliwszych ludzi usiłują zgubić najcnotliwszych obywatelów, i których nie mogli wy tłuc kamieniami, wymordować żelazem, spalić ogniem, sprzątnąć przez swych siepaczów, spodziewają się głosem waszego sumienia, waszemi wyrokami pognębić. Ja zaś,