Jak Zefir miły, gdy srogie upały
Zbyt rozżarzone szle słońce promieniem;
Tak wieści wdzięczne wszystkich zasilały,
Władysławowem ciesząc przybliżeniem:
Coraz się bardziej w obozie wzmagały,
I coraz żywszem żądane pragnieniem:
Nasycił wkrótce dowód oczywisty,
Gdy pożądane wódz odebrał listy.
Z tych się naówczas jeszcze dowiedzieli,
Za Władysławem, iż sam Zygmunt śpieszy:
Monarchę swego iż będą widzieli,
Wszystkich nadzieja pożądana cieszy,
I czego ledwo spodziewać się śmieli,
Z nim ciągnął wybor narodowej rzeszy.
Za wszystkich bowiem stanów zezwoleniem,
Król z pospolitem nadchodził ruszeniem.
Ta jest ostatnia nadzieja ojczyzny,
Gdy los fatalny pogrozi ruiną:
Kupią się wszyscy na chwalebne blizny,
Obrony kraju wzbudzeni przyczyną.
Sam król na czele z wyborem starszyzny,
Bronią walecznie, lub chwalebnie giną.
A gdy ochotne roty w pole wiodą,
Sława i wolność jest dla nich nagrodą.
Śpieszył na kraju swojego obronę
Władysław, w zacne już wprawiony dzieła.
Śpieszył: a sławą myśli rozżarzone
Pomoc ojczyzny gorliwiej ujęła:
Patrzył na pole męztwu otworzone,
Gdzie się zwycięzka korzyść rozpoczęła:
Przynaglał kroki, chcąc przed mężnym szykiem
Czynów chwalebnych zostać uczestnikiem.
Już tych przyjemnych okolic dochodził,
Gdzie bystrym biegiem Dniestr szumiący płynie,
A co swe nurty szeroko rozwodził,
Rwie twarde brzegi w skalistej cieśninie;
Tam, żeby swemu żądaniu dogodził,
Zsyła do wojska o tejże godzinie,
Wiernego podróż swoich towarzysza:
Z ochotą bierze poselstwo Zawisza.
O nędzny starcze! nie wiesz, coć los niesie,
Ojcze nieszczęsny! nie wiesz co cię czeka;
Próżno z widzenia syna raduje się,
Próżno na zwłokę wyjazdu narzeka.
Wyjeżdża; w blizkim odpoczywał lesie,
Blask niezwyczajny gdy postrzegł zdaleka,
Przy ciemnej nocy postrzega dowodnie
Gęstemi światły błyszczące pochodnie.
Wstręt go niezwykły natychmiast ogarnie,
Nie śmie, co znaczy ten widok, wybadać:
Przybliżały się światła i latarnie,
Patrzy na swoich, a nie może gadać;
Sili się z konia spuścić, ale marnie,
Porwali mdłego i pomogli zsiadać.
Trzykroć ku światłu silący się rzucił,
Trzykroć, jak mocą odparty, powrócił.
Wtem się ozwały żałobne śpiewania,
Krokiem leniwym światła się zbliżały;
Coraz płacz słychać, jęki, narzekania,
Coraz je smutne echa powtarzały.
Zdrętwieli wszyscy na te powtarzania,
Wtem się ozdobne mary okazały;
A gdy się zbliżył do ciała martwego,
Poznał nieszczęsny ojciec syna swego.
Stanął: i wszystkich zdrętwiały przelęknie,
Gdy w zwłoki syna suche wlepił oczy;
Cichym odgłosem niekiedy zajęknie,
Wokoło wzrokiem zmieszanym powłoczy;
Drżący natychmiast wzdychając uklęknie,
Porwie się, znagła do ciała przyskoczy;
O synu! — głosem płaczliwym zawołał,
Zemdlał, i więcej już mówić nie zdołał.
Cichość posępna zatem nastąpiła,
Na tak okropne patrząc widowiska;
Boleść niezmierna przytomnych dręczyła.
Kapłani płacząc przystąpili zbliska,
Chcąc starca odwieść: próżna praca była,
Niezwykłą mocą martwe zwłoki ściska.
Jęczy, a smutne wznosząc w niebo oczy,
Przytula syna, i łzy rzewne toczy.
Ten, który płacze strapionych osusza,
I wskróś skrytości serc ludzkich przenika;
Naówczas mocą niezwykłą porusza
Do wyjścia z domku swego pustelnika.
Idzie, gdzie dzielny instynkt iść przymusza,
Wtem, kiedy smutną gromadę potyka;
Dał mu Pan poznać, że na to się śpieszył,
Ażeby starca strapionego cieszył.
Więc się przybliżył: a łzami zalany
Pełen litości podnosił go z ziemi:
Ani go postrzegł starzec obłąkany,
A serca krajał jęki płaczliwemi.
Wtem rzekł pustelnik w Bogu zaufany:
«Wstań, co wykraczasz żalami zbytniemi!
«Niewiernych podział dręczyć się rozpaczą,
«Gdy ojciec karze, nie tak dzieci płaczą.»
Porwał się starzec spłakany i zbladły
Na głos, z bożego co słyszał natchnienia:
W skrytości serca te słowa się wkradły,
Czuje niezwykłe wewnątrz zasilenia.
Zda mu się, z oczu że zasłony spadły;
A rozrzewniony, pełen zadumienia,
Gdy go niezwykła dzielność wskróś przenika,
Tak do świętego mówił pustelnika: