Przejdź do zawartości

Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To słońce bledniejące, te zżółkłe gałązki
Smucą oko, lecz duszę przyjemnie wzruszają.
Tamte malują młodość w jej niewinnym stanie,
Te słodkie dojrzałego wieku zadumanie.
Zwrotu dni pięknych z tem się czuciem zwykle czeka,
Co przyjaciela, który już był opłakany.
Lecz jest co i przy schyłku w pięknych dniach urzeka.
Jestto przyjaciel w czułem rozstaniu żegnany.
Każda, której użycza, droga nader chwila,
Zda się, że strata sama więcej go przymila.

LATO.

Wspaniałe lato! daruj przemilczenie moje,
Wielbię świetność, lecz twej się gwałtowności boję,
I radbym te jedynie chwile z tobą zostać,
W których przybierasz wiosny lub jesieni postać.
Lecz jeśli za dni twoich natura omdlewa,
Jakąż noc twa przyjemność, jaką świeżość miewa?
Znużone oko blaskiem, co dzień twój zaszczyca,
Lubi spocząć na skromnem światełku xiężyca,
Którego blady promyk wychodząc z pod chmury,
Wkrada się do gaiku, wdziera między góry :
Drży w wodzie, igra w liściu, a snując cień słaby,
Milszemi w nim wystawia natury powaby.

ZIMA.

Zimą, wyznaję, miasta jestem przyjacielem :
Tam wyrwana naturze za sztuki fortelem,
Wsi przyjemność swoim mnie pociesza urokiem,
Dźwięk ją w uszach, a pęzel wystawia przed okiem.
I miło porównywać, gdy się pora zdarza,
Naśladowcę z modelem, z naturą malarza.
Gdyby mnie jednak w polach zaskoczyła zima,
Jest i tam piękność, której w innej porze niéma.
Lubię tę świetną białość, te lodów kryształy,
Które wiszą po drzewach i urwiskach skały.
Cóż dopiero gdy znagła przedrze się czasami,
I błyśnie promyk słońca pomiędzy lodami,
A jak ów słodki uśmiech, co się wśród łez rodzi,
Naturę w jej żałobie pocieszyć przychodzi.
Jakże chciwie w tym niebios smakuje się darze!
Która z drogą tą chwilą może stanąć w parze!
Toż kiedy los szczęśliwy w spustoszonej roli,
Dożyć zielonej jakiej roślinie pozwoli,
Jakże ją miło postrzedz, jak się w niej koleją,
Snują miłe wspomnienia z przyjemną nadzieją!
Mimo złej pory, razem słodycz się tam czuje
Dni, które przypomina, i które rokuje.

§ VI.
LA FONTAINE.

Pierwsze sprawiedliwie miejsce trzymać powinien w rodzaju swoim, a to nie tak z udziałania bajek, które po większej części od innych brał, jak ze sposobu przełożenia i opowiadania ich. Ten zaś tak właściwy, tak stosowny i dokładny, iż nic dodać, równie jak ująć od tego co napisał, nie można. Zdaje się być natchniętym, gdy rzecz wyłuszcza, i wyrazy jego tchną nieporównaną w prostocie łatwością i wdziękiem. Przełożyć rzecz którą on obwieszcza, można innym językiem; ale zrównać się ze sposobem obwieszczenia, zuchwałość.
Jan de la Fontaine urodził się w r. 1621. Miejsce urodzenia jego Chateau-Thierry, miasteczko niedaleko Paryża. Do lat dwudziestu dwóch, nic się w nim takowego nie wydawało, coby miało obwieszczać przymioty umysłu nadzwyczajne. Przypadkiem napadłszy na zbiór rytmów Malherba, ośmielił się na pisanie wierszy, a gdy się do bajek udał, jakby od niechcenia zdawały się płynąć z jego pióra, i niemi sobie nieśmiertelność sławy zjednał.
Postać jego była prosta i niezgrabna, zanurzony jedynie w tem, co działał, dla tych, którzy go nie znali, widokiem był śmiechu i politowania. Nieczułość takowa przywiodła go nakoniec do ubóztwa : majętność albowiem dość znaczną, którą miał po rodzicach, jedynie przez zaniedbanie, utracił. Znał to sam do siebie w napisanym za życia takowym nagrobku.

Jan tak poszedł, jak zawitał,
Zjadł intratę i kapitał :
Czas na dwoje usposobił,
Pół spał, a pół nic nie robił.

Oprócz bajek, wiele innych rytmów pisał, ale te wcale im nie wyrównywają. W niektóych powieściach wielce naganny dla zbyt wolnych, obyczajność obrażających wyrazów : czytanie ich tym szkodliwsze, że dla wdzięku powabne.
Bajka Fontena : Młynarz, syn i osieł, znajduje się wyżej, na karcie 18.

§ YII.
KORNEL.

Pierwszy w kraju swoim dzieła dramatyczne do takiego stopnia podwyższył, iż się zrównał i ledwo nie przeszedł najznamienitszych Grecyi Tragików. Pierwsze dzieła jego okazywały, do jakich się zczasem wielki umysł jego wznieść mógł; gdy zaś w roku 1637, wydał tragedyą z hiszpańskich dziejów wziętą Cyda, tak dalece wzniósł sławę swoję, iż poszło w przysłowie, gdy o dziele doskonałem mówiono : tak wyborne jak Cyd. Pisał wiele tragedyj; najcelniejsze z nich są : Cynna, Horacyusze, Herakliusz, Polieukt, Rodoguna. Cyda przełożył na polski język Jędrzej Morsztyn podskarbi wielki koronny, Polieukta i Ottona naśladował raczej, niż przełożył Stanisław Konarski.
Umarł Piotr Kornel (Corneille) roku 1684, mając lat siedemdziesiąt ośm.


CYD, TRAGEDYA.
PRZEKŁADANIA LUDWIKA OSIŃSKIEGO[1].
Scena między Gomezem i Dyego.
GOMEZ, DYEGO.
GOMEZ.

Przedwiołeś więc, i w łasceś króla mię ubieżał,
Wywyższył cię na stopień, który mi należał,

  1. Na miejsce tłumaczenia Cyda przez Morsztyna użyłem nierównie lepszego przez JP. Osińskiego. Z jego tłumaczenia Horacyuszów, pozwoliłem sobie także uczynić wypis. Przypisek F. Dmochowskiego.