Coraz człowiek ustawał, a że się zadysza, Prowadź mię, iść nie mogę, rzekł do towarzysza. Było mnie zrazu słuchać, natenczas mu rzekło; Chciał człowiek odpowiedzieć... lecz zdrowie uciekło.
XXII. Konie i Furman.
Koniom, co szły przy dyszlu, powtarzał woźnica: Nie dajcie się wyprzedzić tym, co są u lica. Goniły się pod wieczór, zacząwszy od rana. Wtem jeden z przechodzących, rzecze do furmana. Cóż ci ztąd, że cię słucha głupich bydląt rzesza? A furman: konie głupie, ale wóz pośpiesza.
XXIII. Słowik i Szczygieł.
O prym, kto lepiej śpiewa, szedł szczygieł z słowikiem; Stanęli więc obadwa przed sędzią czyżykiem. Wygrał szczygieł: zadziwił wszystkich dekret taki. Zleciały się natychmiast do słowika ptaki: Żałujem cię, żeś przegrał, czyżyk sędzia zbłądził. A ja tego, rzekł słowik, który mnie osądził.
XXIV. Komar i Mucha.
Mamy latać, latajmyż nie górnie, nie nisko. Komar muchy tonącej mając widowisko, Że nie wyżej leciała, nad nią się użalił: Gdy to mówił, wpadł w świecę, i w ogniu się spalił.
CZĘŚĆ TRZECIA.
I. Słoń i Pszczoła.
Niechaj się nigdy słaby na mocnych nie dąsa. Zaufana tem pszczoła, że dotkliwie kąsa, Widząc, iż słoń ogromny na łące się pasie, A na nią nie uważa, choć przybliżyła się, Chciała go za to skarać. Gdy kąsać poczęła: Cóż się stało? Słoń nie czuł, a pszczoła zginęła.
II. Lis i Osieł.
Lis stary, wielki oszust, sławny swem rzemiosłem, Że nie miał przyjaciela, narzekał przed osłem. Sameś sobie w tem winien, rzekł mu osieł na to, Jakąś sobie zgotował, obchodź się zapłatą. Głupi ten, co wniść w przyjaźń z łotrem się ośmiela: Umiej być przyjacielem, znajdziesz przyjaciela.
III. Oracze i Jowisz.
Posiał jeden na górze, a drugi na dole. Rzekł pierwszy, pragnę deszczu; drugi: suszą wolę. Kiedy się więc z prośbami poczęli rozwodzić, Jowisz chcąc obu żądzy obficie dogodzić, Ustawicznie niziny suszył, góry moczył. Przyszło zbierać, aż każdy poznał, że wykroczył: Bo zboże traktowane w kontr swojej naturze, Spaliło się w nizinie, wymokło na górze.
IV. Dziecię i Ojciec.
Bił ojciec rózgą dziecie, że się nie uczyło; Gdy odszedł, dziecie rózgę ze złości spaliło. Wkrótce znowu Jaś krnąbrny na plagi zarobił, Ojciec rózgi nie znalazł, i kijem go obił.
|
V. Dyament i Kryształ.
Darmo tem być, do czego kto się nie urodził. Kryształ brylantowany wielu oczy zwodził; Gdy się więc nad rubiny i szmaragdy drożył, Ktoś prawdziwy dyament z nim obok położył. Zgasł kryształ; a co niegdyś jaśniał u obrączki, Ledwo go potém złotnik chciał zażyć do sprzączki.
VI. Dewotka.
Dewotce służebnica w czemsiś przewiniła, Właśnie natenczas, kiedy pacierze kończyła; Obróciwszy się przeto z gniewem do dziewczyny, Mówiąc właśnie te słowa: » i odpuść nam winy, Jako my odpuszczamy«, biła bez litości. Uchowaj, Panie Boże! takiej pobożności.
VII. Bogacz i Żebrak.
Żebrak panu tłustemu gdy się przypatrował, Płakał; tegoż wieczora tłusty zachorował: Pękł z sadła. Dziedzic po nim gdy jałmużny sypie, Śmiał się żebrak nazajutrz, i upił na stypie.
VIII. Xięgi.
W pewnej bibliotece, gdzie była nie pomnę, Powadziły się xięgi; aże niezbyt skromne, Łajały się do woli różnemi języki. Wchodzi bibliotekarz, pyta się kroniki: Dlaczego takie wrzaski? dla tego się swarzem, Iżeś mnie śmiał położyć obok z kalendarzem. Wszystko się tu porządnie, rzekł jej, posadziło: On zmyśla to, co będzie; ty zmyślasz, co było.
IX. Hypokryt.
Mniej szkodzi impet jawny, niźli złość ukryta. Ukąsił idącego brytan hypokryta. Rzekł nabożniś: psa obić, nie bardzo się godzi, Zemścijmy się inaczej, lepiej to zaszkodzi. Jakoż widząc, że ludzie za nim nadchodzili, Krzyknął na psa, że wściekły, w punkcie go zabili.
X. Dąb i małe Drzewka.
Od wieków trwał na puszczy dąb jeden wyniosły, W cieniu jego gałęzi małe drzewka rosły. Aże w swojej postaci był nader wspaniały, Że go dorość nie mogły, wszystkie się gniewały. Przyszedł czas i na dęba spełnić srogie losy; Słysząc, że mu fatalne zadawano ciosy, Cieszyły się niewdzięczne; wtem upadł dąb stary, Połamał małe drzewka swojemi konary.
XI. Wilk i Owce.
Choć przykro, trzeba cierpieć, choć boli, wybaczyć, Skoro tylko kto umie rzecz dobrze tłumaczyć. Wszedł wilk w traktat z owcami: o co? o ich skórę, Szło o rzecz. Widząc owce dobrą konjunkturę, Tak go dobrze ujęły, tak go opisały, Iż się już odtąd więcej o siebie nie bały. W kilka dni, ten, co owczej skóry zawżdy pragnie, Widocznie, wśród południa, zjadł na polu jagnie. Owce w krzyk,.....a wilk na to: pocóż narzekacie? Wszak nie masz o jagniętach i wzmianki w traktacie. Udusił potem owcę: krzyk na wilka znowu; Wilk rzecze: ona sama przyszła do połowu.
|