Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kowych, zażądał połączeń telefonicznych z kilkoma finansistami w Warszawie, i chociaż panna Pączkowska, telefonistka z centrali, podsłuchiwała, dowiedziała się niewiele. Tyle tylko, że pan dyrektor umówił się z jednym na dziś o trzeciej, z dwoma innymi na jutro. O prawdziwości jej informacji świadczyło to, że przed trzecią zajechała przed biuro wielka limuzyna, i dyrektor odjechał w stronę Warszawy.
Murek istotnie tam jechał. Po przebyciu kilkunastu kilometrów wspaniałej medańskiej autostrady, wóz skręcił na otwocką szosę, która zbliżyła się do Wisły i towarzyszyła już jej do samego miasta. Białe, zaśnieżone brzegi, szeroka wstęga rzeki, i dość gęsto płynąca pierwsza kra.
Miał już cały plan gotowy. Plan przekreślenia dotychczasowego swego życia radykalnie, raz na zawsze.
Zwykły wyjazd, zwykła ucieczka nie rozwiązałaby mu rąk, nie powstrzymałaby takiego człowieka, jak Czaban, od poszukiwań. A i policja na własną rękę zainteresowałaby się zniknięciem dyrektora Medany. Dr. Klemm był już zbyt wybitną osobistością, by zaprzestano wysiłków, zanimby go nie odnaleziono.
Trzeba było zrobić inaczej, trzeba było uzyskać zupełną swobodę. Na to zaś najlepszym sposobem było zainscenizowanie samobójstwa.
Pewnego pięknego dnia zniknie dyrektor Klemm, ale na brzegu Wisły znajdą jego rzeczy i ślady. Nie znajdą wprawdzie zwłok, ale iluż to trupów Wisła nie wyrzuca. Dr. Klemm przestanie istnieć, Tunka ponosi żałobę, całość interesów przejmie Czaban. Nikomu do głowy nie przyjdzie, że gdzieś, daleko, żyje człowiek, który kiedyś nosił to nazwisko, fałszywe nazwisko, przywłaszczone, oblepione błotem i brudem, i krwią, i podłością, że żyje Franciszek Murek, który zrzucił je, jak ohydną skorupę, by zacząć nowe życie, by szukać innego szczęścia.