Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

innych, okazywała mu wiele sympatji, umiała ocenić jego pracę, dostatecznie interesowała się wynikami tej pracy, a pozatem mogła zaliczać się do conajmniej przystojnych, jeżeli nawet nie była ładna.
Dzieliło ich coś, czego nie umiał nazwać. Może nawet nie podłość popełniona przezeń w stosunku do Arletki, może nawet nie wyrachowanie, z którego zrodził się projekt tego małżeństwa. Raczej to, że Tunka wiedziała o tem wyrachowaniu, że je oportunistycznie zaakceptowała, a może to, że wobec niej nigdy nie ośmieli się zająć stanowiska moralnego, że naraziłby się na śmieszność bodaj wymieniając takie słowa, jak uczciwość, etyka, honor.
Ojciec Tunki miał przynajmniej dar humoru. Usłyszawszy z ust spólnika i przyszłego zięcia podobne terminy, przymykał jedno oko i zbywał to żartem. Sam miał usposobienie, którego Murek musiał mu w tych warunkach zazdrościć: poprostu omijał zagadnienia etyczne bez żadnej trudności. Nie istniały dla niego. W najbardziej krytycznych sytuacjach, gdy zależało mu niezmiernie na wzbudzeniu w kimś zaufania, nie odwoływał się nigdy do imponderabiliów. Tam, gdzie Murek sadził się na żonglowanie honorem kupieckim, uczciwością, czy godnością osobistą, Czaban ograniczał się do argumentów realnych, materjalnych, kalkulacyjnych, a tamto nazywał „zawracaniem głowy“.
Jego córka natomiast — przynajmniej Murek zawsze takie odnosił wrażenie — w każdej sprawie zdawała się zastanawiać przedewszystkiem nad owemi imponderabiliami. W jej okrężnych pytaniach, nawet w jej milczeniu ukrywała się jakby nagana i jednocześnie dziwne zadowolenie. Zdawała się mówić:
— Aha! Oto nowe łajdactwo!
Od przeniesienia się na Skolimowską, Murek widywał Tunkę po kilka razy dziennie. Obiady i kolacje jadał u Czabanów, a tylko na noc jeździł do Warszawy. Wyrwanie się