Przejdź do zawartości

Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ufnej, naiwnej panience, że jest łotrem, że nie zostało w nim z dawnego człowieka nic. Bo i pocóż jej to odbierać?...
Więc raz zacząwszy, kłamał dalej. Mówił, że ma posadę w administracji dóbr Zasławskich, że pracuje dużo, zarabia nieźle, że zrzadka przyjeżdża do Warszawy, że jest, jak zawsze, samotny, a teraz przyszedł ją odwiedzić, bo... bo chciał prosić o gościnę, gdyż zabrakło mu pieniędzy na hotel. Wobec tego jednak, że Mika mieszka sama, oczywiście, to nie wypada...
Przerwała mu zapewnieniami, że to są głupstwa:
— Widzi pan, panie Franku, już po piątej, a ja na siódmą muszę być w szpitalu...
— To ja pani całą noc zabrałem!
— Niech mi pan wierzy, że nie zamieniłabym jej na najmocniejszy sen.
— To tylko uprzejmość — zaczął, lecz go zburczała:
— Jak można, panie Franku! Czyż pan nie widzi, że jestem panu bardzo wdzięczna, że pan mnie sobie przypomniał, nie kogoś innego. Cóż znaczy jedna nieprzespana noc!
— Jak dla kogo. Dla mnie to drobiazg, ale pani źle wygląda.
— Zbrzydłam?
— Nie, ale jest pani przemęczona. Przypuszczam, że sama pani czuje to aż nazbyt dotkliwie.
Zrobiła zrozpaczoną minę:
— Co za pech! A ja miałam nadzieję oczarować pana swoim wyglądem! Nie, galanterji nie nauczy się pan nigdy. Jakże można młodej pannie mówić takie przykre rzeczy!
Usiłowała wszystko pokryć żartami, lecz Murek powiedział:
— Powinna pani odpocząć.
— Odpocząć? Ależ ja na to nie mam czasu.
— Czyż u was nie dają urlopów?