Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Temu życie musi iść gładko — myślał. — Zamożny, szykowny, bardzo ładny, świetnie zbudowany. Ale muszę mu przecież coś istotnego, rzeczowego wywalić, by uwierzył.
Przecie po to tylko skierował przy stole rozmowę na okultyzm. Zresztą dość już miał doświadczenia, by wiedzieć, czem należy go wziąć i umyślnie milczał długo, by podniecić delikwenta.
— Nadzwyczajne — odezwał się wreszcie cichym, skupionym głosem. — Tysiące rąk badałem... tysiące... Ale takiego egzemplarza... hm..
Zgiął rękę i wpił poważny surowy wzrok w oczy oficera:
— Czy pan wie, kto miał tę oto linję, jaki człowiek?... Jedna jedyna zresztą, ze znanych chiromancji?
— Kto?...
— Napoleon Bonaparte. Jeszcze niewiem, czy u pana linja ta oznacza to samo. Powtarzam, iż widzę ją na żywej ręce pierwszy raz w życiu. Musiałbym sprawdzić. Uczeni nazwali tę linję łukiem genjuszu strategicznego.
Porucznik zaśmiał się niewyraźnie, lekko zażenowany.
— Co dalej? — niecierpliwie pochyliła się ku jego dłoni Tunka.
— Jest pan bardzo odważny i raz... dwa, tak, trzy razy wskutek tego był pan w nader niebezpiecznej sytuacji. Pozatem cechuje pana duża wrażliwość na piękno. W tych rzeczach ma pan subtelny smak. Kocha pan zwierzęta. Ludzie lubią pana. Znacznie bardziej, niż się panu zdaje. Ale, ma pan i wrogów. Zwłaszcza jeden... niemłody już mężczyzna, nienawidzi pana. Przez niego miał pan stosunkowo niedawno, dużo przykrości. Ale to człowiek nędzny.
— A... czy on zwycięży mnie? — jakimś nieswoim głosem, zapytał Szułowski.