Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzucić się naoślep w podobne przedsięwzięcie, no, i najprawdopodobniej utopić cały majątek w tych bagnach.
Dlatego należało być ostrożnym i po pięciogodzinnem włóczeniu się w terenie, Murek oświadczył:
— Jestem pewien, że ropy tutaj znajdziemy poddostatkiem.
Czaban zdjął kapelusz i otarł spocone czoło.
— Chwała Bogu! Pan miał cały czas tak ponurą minę, że myślałem już jaknajgorzej.
— No, na radość jeszcze zawcześnie.
— Jakto?
Murek flegmatycznie owijał różdżkę.
— Popełniłem duży błąd, a właściwie to pańska wina, gdyby pan powiedział mi w Warszawie o co chodzi, zabrałbym swoją kulę, a bez niej nie wiem, na jakiej głębokości znajduje się ropa.
— Psiakrew — zaklął Czaban, — a w przybliżeniu nie może pan określić.
— Tu żadnego przybliżenia być nie może. Należy przypuścić najgorsze. Zresztą i tak już mamy wiele: możemy wyznaczyć granicę terenu naftowego. Nie wykluczam też, że po dłuższych badaniach, po lepszem wczuciu się w drgania różdżki zdołam dać ściślejsze określenie.
Czaban był rozczarowany, lecz musiał pogodzić się z koniecznością, Murek zaś od tego dnia codziennie na kilka godzin wymykał się z towarzystwa letników i Tunki, by włóczyć się po okolicy. Oczywiście podczas tych wycieczek nie wyjmował nawet swej różdżki i bynajmniej nie szukał samotności. Przeciwnie, zaczepiał kogo mógł, zwłaszcza starszych gospodarzy z okolicznych wsi, żydów z pobliskiego miasteczka. Był nawet u proboszcza w sąsiedniej parafji i u nauczyciela szkoły powszechnej. Rozmawiając o tem i owem z miną dobrodusznego letnika, któremu nudzi się w koszołowskim dworze, mimochodem zawadzał o przykre